Fojermon

Zbigniew Markowski

Ana, bana, fuk do siana
Wystraszyła fojermana
Fojerman sie zlynk
Na kolana klynk

Dziecięca wyliczanka (przypomniana na łamach prasy przez Alojzego Lyskę) opowiada historyjkę niejakiej Anny, która poprzez raptowne wskoczenie do siana bardzo przestraszyła jakiegoś strażaka. Pozornie bezsensownie umieszczony w utworze pociąg (bana) znalazł się tam zapewne z powodu rymu – podobnie jak nazwa zawodu z końcówką „man”. Jeśli bowiem trzymać się zasad wymowy obowiązujących na Górnym Śląsku powinno być nie „fojerman” lecz „fojermon”. Ślązacy pałają szczerą niechęcią do samogłoski „a” i nader często zamieniają ją na „o”. Zjawisko to zilustrowane jest nawet w dowcipach, gdzie ptok musi być ptokiem, a nie ptakiem. Przestępstwem najwyższej kategorii (niestety – spotykanym nawet na oficjalnych mapach) jest także nazwanie śląskiej miejscowości Tworóg Twarogiem względnie – rejonu „Zabijoki” Zabijakami.

W ostatnich latach – być może za sprawą wpływu języka angielskiego – spotkać można jednak „fojermana”. „Szynkiem u Fojermana” nazwano przybytek restauracyjny w Rybniku zreanimowany przez Magdę Gessler, podobna forma funkcjonuje w szyldzie katowickiego sklepu internetowego z akcesoriami strażackim, „Fojerman” to również częsty pseudonim przybierany na potrzeby globalnej sieci.

Śląski fojermon jest oczywistym germanizmem, w którym kluczową rolę odgrywa „feuer” czyli niemiecki ogień, płomień bądź pożar. Gwary śląskie często z ognia tego brały inspirację, mamy bowiem i fojercok czyli zapalniczkę, mamy fojerę czyli ognisko, mamy wreszcie fojerwerę oznaczającą straż pożarną. Język polski w czasie tworzenia nazw profesji również czerpał inspirację od Niemców. W końcu furman pochodzi od „fuhre” czyli wozu, swojsko brzmiący hetman w prostej linii wywodzi się od germańskiego hauptmanna. Na Śląsku konstrukcje takie są znacznie częstsze – by wspomnieć jedynie lojermana (czyli kataryniarza) albo fachmana – złotą rączkę.

Pomimo iż rymowanka prezentuje dość lekceważący stosunek do strażackiego fachu, zawód ten od niepamiętnych czasów cieszył się na Górnym Śląsku ogromnym szacunkiem z co najmniej dwóch powodów. W dawnych wiekach miasta znacznie częściej cierpiały od ognia niż od miecza, choć oczywiście najazdy również wiązały się z podpaleniami. Wielkie pożary pustoszyły śląskie miasta w czasie wojen husyckich (pierwsza połowa XV wieku) gdy spalono Toszek, Pyskowice i Rybnik czy potopu szwedzkiego (połowa XVII wieku). Drewniana zabudowa paliła się jednak także w czasach pokoju i dzieje wielu miast pisane są od pożaru do pożaru. W 1475 roku spłonęła znaczna część Bytomia, Gliwice paliły się w roku 1565, ze śródmieścia Pszczyny po wielkim ogniu z 1748 roku nie zostało praktycznie nic – podobnie jak po pożodze w Żorach w roku 1702.

Średniowieczne prawa nakazywały wzajemną pomoc mieszkańców w czasie pożaru, zaś ci, którzy szczególnie zasłużyli się podczas ratowania życia oraz mienia liczyć mogli na społeczny szacunek. Na szacunek mogli liczyć także ich następcy, którzy znaleźli się w strukturach Śląskiego Prowincjalnego Związku Straży Pożarnej. Założona we Wrocławiu (1863) organizacja, choć dziś często kojarzona ze Śląskiem Dolnym, obejmowała swoim zasięgiem całą prowincję – w jej szeregach znaleźli się więc też strażacy z Górnego Śląska: Pszczyny, Rybnika, Gliwic, Bytomia, Katowic czy Tarnowskich Gór. Gwałtowny rozwój przemysłu służył strażakom – inwestowano w sprzęt, szkolenia, powstawały regulaminy oraz podręczniki. Gdy związek obchodził swoje półwiecze w roku 1913, strażacy zrzeszeni byli już w 1043 jednostkach.

Drugi powód prestiżu fojermona wiąże się powszechnym kultem pracy na Śląsku. Ktoś, kto wykazywał się jakąś pożyteczną umiejętnością (coś poradzioł) zawsze lepszy był od tego, który nie umiał nic. Nie tracący głowy w trudnej sytuacji, wyszkolony pod wieloma względami strażak stanowił dobrą kandydaturę na męża, liczny zastęp fojermonów mógł dumnie reprezentować lokalną społeczność na każdej kościelnej lub świeckiej uroczystości. Do dziś zresztą Górny Śląsk darzy strażacką profesję głębokim i odwzajemnionym uczuciem. Żory są niekoronowaną stolicą ognia – z przepięknym Muzeum Ognia, Mysłowice zaś szczycą się Centralnym Muzeum Pożarnictwa.

Słowo „fojermon” można spotkać (zwłaszcza w południowych rejonach Śląska) także w innym kontekście – to ludowy demon, postać z opowieści starych babć i dziadków. Stwór taki miał ludzką postać z płonącą głową. Jedno z podań opowiada historię muzykanta, który wracając nocą z zabawy natknął się na fojermona. Życzliwy duch oświetlił mu drogę własną płonącą głową, jednak podczas rozstania człowiek nie podziękował fojermonowi. Za karę, już w ciemnościach, wpadł do strumienia. Cóż: fojermona należy szanować – kimkolwiek jest.