Plakaty Romana Kalarusa

Zbigniew Markowski

Plakaty Romana Kalarusa

Zaproszenie na dawno zamkniętą wystawę głosiło, iż “plakat śląski stanowił istotny element szerszego zjawiska, jakim był polski plakat artystyczny osiągający ogromne sukcesy na arenie międzynarodowej od końca lat 50. XX wieku”. Fakt, wszystko się zgadza – owa prosta definicja nie wyczerpuje jednak złożoności zjawiska i nie jest w stanie oddać zróżnicowanych osobowości twórców składających się na zjawisko górnośląskiego plakatu: Michała Klisia, Eryka Pudełki, Tadeusza i Piotra Grabowskich, Jana Szmatlocha, Bogdana Króla, Jerzego Sajdaka i wielu wielu innych. Z całą pewnością powiedzieć można, iż poszli oni drogą tradycyjną, zapoczątkowaną jeszcze przez Wyspiańskiego w 1899 roku.

W latach pięćdziesiątych – może z powodu technologicznego ubóstwa – polscy artyści zamiast stosowanej już powszechnie w plakatach na całym świecie fotografii – wybrali tradycyjną, artystyczną formułę: tym właśnie wyróżnili się i zasłynęli w skali globu. Od 1965 roku Ogólnopolskie Biennale Plakatu (przemianowane później na Biennale Plakatu Polskiego) organizowane jest w Katowicach przy znaczącym udziale tutejszej Akademii Sztuk Pięknych. Nic w tym dziwnego – grafika użytkowa jest od samego początku znakiem rozpoznawczym tej szkoły.

Postać Romana Kalarusa to kwintesencja zjawiska plakatu polskiego i śląskiego. Jego prace nie stanowią kolażu kilku zdjęć przedstawicieli hollywoodzkiej śmietanki – są wymyślone, wysmakowane i zrobione jak najprawdziwsze rękodzieło. Profesor Kalarus komputera nie lubi, jego plakat najczęściej jest więc wykonany w technice sitodruku, nie uświadczymy na nim dostępnej w internecie czcionki zwanej fontem – napis zostanie zawsze zrobiony ręcznie. Otrzymamy zdecydowany kształt podkreślony nasyconym (niektórzy wolą określenie „neonowym”) kolorem, nade wszystko – myśl. Przekaz skonstruowany na zasadzie skojarzenia, żartu, czasem wręcz kpiny. Ci, którzy profesora znają, dodatkowo odkryją na plakatowym papierze jego prywatne fascynacje: samolotami, balonami i wszelkimi innymi latającymi aparatami, muzyką bluesową, rytmem, czasem atmosferą dziwnych miejsc. Nawet jeśli pominiemy charakterystyczną sygnaturę, którą autor oznacza każde swoje dzieło, trudno plakat Romana Kalarusa pomylić z pracą innego autora. Niezależnie od tego, czy będziemy mieli przed sobą drukowane zaproszenie na koncert, czy drogę krzyżową stworzoną na potrzeby tyskiego kościoła – zawsze zobaczymy to kalarusowe „coś”.

Może dlatego takim powodzeniem cieszy się jego autorska pracownia plakatu na Wydziale Projektowym katowickiej ASP. Może dlatego zaprasza się go do prowadzenia zajęć w Izraelu, Chile, Stanach Zjednoczonych czy Turcji, może wreszcie dlatego trudno znaleźć na kuli ziemskiej kraj, w którym nie byłoby jego wystawy lub (przynajmniej) konkursu na plakat z jego udziałem. No i zapewne dlatego cieszy się kultowym wręcz szacunkiem studentów: adeptów sztuki, którym tłumaczy, że zaczynać należy od trudnego rzemiosła rysunku, że liternictwo uczy pokory i cierpliwości, że twórca w równym stopniu potrzebuje analizy, syntezy oraz wyobraźni.