Dioboł

Zbigniew Markowski

„Gdzie Pan Bóg ma kościół, tam też i przy nim diabeł karczmę stawia” głosiło dziewiętnastowieczne górnośląskie przysłowie. Ludowa mądrość wskazywała w tym przypadku czarta czającego się na dnie kieliszka z alkoholem, bo ów najgroźniejszy z demonów mógł wszak przybierać przeróżne postacie. Mógł również nosić przeróżne imiona, bo w wielu miejscach regionu unikano nazywania go wprost: stąd zostawał Kuternogą, Ancychrystem, Kozybunem, Czornym albo Gizdem.

Ślązacy znali go od bardzo dawna, bo datowany na czasy od XIV wieku zwyczaj wiejskiego kolędowania w grupie przebierańców przewidywał również udział postaci diabła. Opolszczyzna ma do dziś swoje wodzenie niedźwiedzia wywodzące się z opisywanej średniowiecznej tradycji. Przed wiekami w odgrywaniu teatrzyku specjalizowały się dzieci; za kolędowe chodzenie wynagradzano je cukierkami i innymi łakociami, co oznacza, iż Halloween mieliśmy na długo przed powstaniem Stanów Zjednoczonych. W wieku XIX popularność zyskały podobne w formie przedstawienia herodowe. Obowiązkowo musiał się w nich znaleźć tytułowy król, śmierć z kosą, diabeł z widłami, żołnierz i policjant – z biegiem lat amatorskie przedstawienia bowiem uwspółcześniano. Uwspółcześniał się i diabeł, bo w odróżnieniu od swoich wiejskich odpowiedników diabeł śląski często zwracał swoje złe ślepia na rodzący się przemysł. Mógł doprowadzić do zalania całego miasta, jak w opowieści „O zapadniętym mieście Piekiełku” Gustawa Morcinka.

Wychowany w przebogatym kręgu ludowych demonów Morcinek wspomina zresztą czarta co chwilę: a to tłumacząc dziwny kształt formacji skalnych na beskidzkim szczycie (Legenda o diabelskim młynie na Równicy), a to wspominając opowieści swojej matki, którym towarzyszyła atmosfera nieziemskiej grozy: „Z wichrem nadlatywały diabły, całe regimenty diabłów, i czyniły srogie harce za oknem. Prały kopytami o gontowy dach, waliły rogami w ściany domu, kwiczały, chichotały i straszyły”. U Morcinka diabła można było jednak pokonać, sztandarowym przykładem jest tutaj postać górnika Hanysa Bulandry będącego rodzimym skrzyżowaniem Wiedźmina z Supermanem. Diabeł, który zasadził się na Hanysa i jeszcze w piekle obiecywał, że duszę górnika niebawem ze sobą przywlecze, wyglądał w istocie demonicznie: był chudy, cienki, z dużym, krogulczym nosem, z rogami zakręconymi jak u barana, z krowim ogonem i z jednym końskim kopytem zamiast prawej stopy. Bulandra pokonał diabła metodami nowoczesnymi: przy użyciu dynamitu. Dodatkowo zmusił jeszcze wysłannika piekieł do pracy przy wydobyciu węgla, co może stanowić nawiązanie do podania o świętym Wolfgangu z Ratyzbony – niemieckim biskupie, który wymógł na diable pomoc przy wznoszeniu kościoła.

Zbliżoną do morcinkowej wizję diabła proponuje Marian Grzegorz Gerlich – autor opracowania na temat dawnych śląskich wierzeń. Zgodnie z jego opisem to postać człekokształtna, wyraźnie jednak zdeformowana. Posiadała ona rogi, i to nawet niekiedy więcej niż dwa, a nadto ogon, przy czym nogi zakończone były końskim bądź też kozim kopytkiem. Taki diabeł chadzał nago, pokryty był czarną lub ewentualnie ciemną sierścią. Palce zaś u rąk i nóg były zakończone pazurami. Taki właśnie obraz czarta można obejrzeć i dziś w Gliwicach za sprawą fontanny nazywanej raz „Trzech faunów”, innym razem – „Trzech diabłów”. Pląsające stwory, które zdobią dziś ulicę Zwycięstwa tuż obok Urzędu Miejskiego, odlała gliwicka huta w roku 1928. Ponoć symbolizują one włodarzy Gliwic, Zabrza i Bytomia, którzy jeszcze przed wojną mieli połączyć trzy organizmy urbanistyczne w jedno duże miasto. Niestety – nie umieli się dogadać, co może stanowić mocny argument o związku urzędniczej profesji z diabelstwem. Wizerunek diabła można spotkać czasem na froncie domu W Chorzowie czy Bytomiu, choć sztandarowy diabeł budowlany już ze Śląska zniknął. Mowa o płaskorzeźbie, którą magnat z rodu Tiele-Winckler kazał wmurować w mosznieński zamek. Po 1945 roku, gdy właściciel opuścił swoje włości, ludność z okolic Mosznej nie wytrzymała nerwowo i skuła demona, choć do dziś oglądać możemy tam inne dziwne stwory. Franciszek Tiele-Winckler podobno pieczołowicie dbał o swój demoniczny wizerunek i zapytany przez cesarza Wilhelma II w jaki sposób udało mu się w tak szybkim czasie wznieść okazały zamek miał odpowiedzieć, iż uczynił to przy pomocy diabła.

Innej znamienitej śląskiej postaci – Karolowi Goduli już sami współobywatele przypisali diabelskie cechy. Być może dlatego, iż we własnej pracowni prowadził przeróżne eksperymenty chemiczne, może dlatego, iż w ogóle nie spożywał alkoholu, a może pod wpływem nieprawdopodobnej, zawrotnej kariery. Nazywano go nawet czartem z Rudy, co nie zmienia faktu, iż pracowitości, talentów organizacyjnych i uporu Karolowi mogą nawet pozazdrościć anioły.