Aliancka misja rozjemcza

Zbigniew Markowski

Aliancka misja rozjemcza 1920-22

25 czerwca 1922 roku na miejski rynek w Tarnowskich Górach wmaszerowała czterdziestoosobowa grupa wojaków ze Szkocji. W składzie pododdziału znajdowali się kobziarz oraz dobosz. W czasie uroczystości opuszczono z masztów flagi alianckie, podniesiono flagę polską. Po uroczystości, na której szkockim wojskiem dowodził porucznik Philip Dundas, żołnierze udali się na stację kolejową i wyruszyli pociągiem do Strzelec Opolskich. Tak wyglądało oficjalne pożegnanie szkockiego regimentu po misji rozjemczej Międzysojuszniczej Komisji Rządzącej i Plebiscytowej. Szkotów poganiały rozkazy: w Wielkiej Brytanii trwała fala strajków i – jak pokazywał przykład Rosji – mogli być tam bardzo potrzebni. Mali tarnogórscy chłopcy po raz ostatni załapali się na cukierki – podarunek dziwnych żołnierzy, z którym zdążyli się już zżyć.

Międzynarodowe siły rozjemcze składające się z wojsk Francji, Włoch i Wielkiej Brytanii w ciągu dwóch lat pełniły na Górnym Śląsku dokładnie taką samą rolę, jak żołnierze w błękitnych hełmach reprezentujący później Organizację Narodów Zjednoczonych. Ich rolą było zapobieganie konfliktom zbrojnym i przestrzeganie ustalonego wcześniej przez polityków planu ustalania przebiegu spornej granicy. Decyzja o takim rozwiązaniu zapisana została w traktacie wersalskim: porozumieniu kończącym I wojnę światową. Umowa podpisana 28 czerwca 1919 roku przewidywała, iż Szlezwik, Warmia, Mazury oraz Górny Śląsk staną się miejscami plebiscytów, podczas których mieszkańcy wyrażą chęć przynależności do konkretnego państwa. Wśród polityków decydujących o kształcie powojennej Europy wyróżniał się francuski generał Henri Le Rond. Liczący sobie wówczas pięćdziesiąt pięć lat wojskowy posługiwał się sześcioma językami obcymi (w tym japońskim oraz rosyjskim), wykazywał duże zdolności dyplomatyczne, interesował się żywo sprawami wschodniej części kontynentu. Nic więc dziwnego, iż Le Rond stał się nie tylko głównym architektem tej części traktatu wersalskiego, ale również jego realnym wykonawcą na Śląsku.

Generał stanął na czele najwyższej władzy politycznej zarządzającej spornym terenem (poza kwestiami podatków oraz ustawodawstwa): Międzysojuszniczej Komisji Rządzącej i Plebiscytowej na Górnym Śląsku, która za swoją siedzibę wybrała Opole. Stamtąd Le Rond – od 11 lutego 1920 roku, kiedy to przybył objąć swoją funkcję – administrował terytorium plebiscytowym o powierzchni 11 tysięcy kilometrów kwadratowych. W dawnych gazetach przeczytać można ogłoszenia podpisane przez generała – takie jak zarządzenie z listopada 1920 roku o wprowadzeniu obowiązku posiadania przez obywateli dowodu tożsamości (nazywanej w dokumentach kartą legitymacyjną). Choć Komisja nie posiadała pełnym uprawnień do regulowania wszystkich aspektów życia społecznego, w pewnym sensie działała jak udzielne państwo. Nie tylko utworzyła stosowne departamenty do zarządzania wymiarem sprawiedliwości, skarbem czy ekonomią, ale także akredytowali się przy niej liczni dyplomaci. Wśród nich znalazł się kardynał Achille Ratti znany później światu jako papież Pius XI. Razem z władzą polityczną przybyły do Opola również oddziały wojskowe: wpierw Francuzi i Włosi (odpowiednio ponad 7500 oraz 2500 żołnierzy), później, 6 marca – Brytyjczycy w liczbie około 2500. Historycy szacują, iż w rozjemczej misji na Górnym Śląsku udział wzięły łącznie 22 tysiące alianckich wojskowych pod dowództwem francuskiego generała Julesa Gratiera.

Żołnierze misji wypełniali przede wszystkim zadania o charakterze policyjnym, co – bez wątpienia – łatwym zadaniem nie było. Śląsk przypominał beczkę prochu: klęska wojenna Niemiec i powstanie państwa polskiego wywołało zrozumiałe podziały. Obie strony organizowały się, prowadziły bardzo aktywne działania propagandowe, zwalczały się nawzajem. Do wybuchu zamieszek wystarczył choćby najmniejszy incydent. Gdy jedna ze stron konfliktu organizowała popularne w tamtym czasie plenerowe przedstawienie teatralne, druga – szykowała siarkową bombę, by spotkanie zakłócić. W wielu przypadkach ratunkiem stawał się dyplomatyczny talent Le Ronda, który nie tylko wypracował optymalny plan rozmieszczenia oddziałów, ale potrafił też skutecznie interweniować, gdy sytuacja wymykała się spod kontroli. Dziś już wiemy, że wojska alianckie dysponowały szczegółowymi planami działania na wypadek ataku tak ze strony niemieckiej, jak i polskiej. Alianci poradzili sobie nawet w czasie III powstania śląskiego blokując niektóre miasta z innych zaś – usuwając insurgentów za pomocą perswazji. Mimo niewątpliwego sukcesu misji pokojowej nie obyło się bez ofiar. Najtragiczniejsze w skutkach były wydarzenia 8 kwietnia 1922 roku, gdy francuski oddział udał się w okolice gliwickiego cmentarza, by sprawdzić informację o zorganizowanym tam przez Niemców tajnym magazynie broni i amunicji. Wielka eksplozja uśmierciła wówczas dziesięciu żołnierzy wielu ciężko raniąc.

Stereotypowa opinia mówi, iż Francuzi na ogół popierali stronę polską, Brytyjczycy zaś – by zbytnio nie wzmacniać swojego sojusznika zza kanału – Niemców. Doświadczenia wspomnianego na wstępie oddziału szkockich żołnierzy z Tarnowskich Gór zdają się zaprzeczać tym teoriom. Już od wiosny 1920 roku, kiedy to trzy kompanie batalionu Sussex przemaszerowały od dworca kolejowego na rynek, stosunki wojskowych z ludnością cywilną były wzorowe. Nawiązywały się przyjaźnie, pomagano sobie wzajemnie, co więcej – życzliwa pamięć o żołnierzach w kiltach przetrwała w Tarnowskich Górach do dziś. Wśród wielu postaci historycznych podczas tarnogórskich „Gwarków” wyróżnia się grupa Szkotów maszerujących dziarsko w rytm orkiestry. Ich obecność stanowi pamiątkę po regimencie „Black Watch” pełniących rozjemczą misję dawno, dawno temu.