Wilhelm von Blandowski (1822-1878)

Dawid Domin

HISTORIA ŚLĄZAKA W KRAINIE KANGURÓW

Urodzony w Gliwicach Wilhelm von Blandowski początkowo swe plany na przyszłość, jak większość ludzi w regionie, wiązał z górnictwem. Niestety dla niego, trudny charakter i młodzieńczy temperament uniemożliwiły mu harmonijną karierę w rodzinnych stronach, na czym zyskał z kolei odległy, australijski ląd, którego – początkowo za pewne wbrew swej woli – został jednym z wybitniejszych eksploratorem. Koniec końców, jest to jednak historia bez happy endu.

Armia, kopalnia i zawiedzione nadzieje

Wilhelm von Blandowski urodził się 21 stycznia 1822 r. w dzisiejszych Gliwicach, a w ówczesnym Gleiwitz, należącym – podobnie jak obszar niemal całego Śląska – do państwa pruskiego pod panowaniem Fryderyka Wilhelma III. Jego młodość naznaczona była związkami z dwoma instytucjami, które nijak nie mogły przywodzić na myśl późniejszych kolei losów Blandowskiego, które doprowadziły go do stania się jednym z najwybitniejszych badaczy australijskiej fauny.

Pierwszą była armia. Ojciec Wilhelma, Johann Felix von Blandowski był żołnierzem służącym w pruskiej armii od 1757 r. w której z czasem – biorąc udział w kolejnych bitwach z Francuzami od Jeny po Waterloo – dosłużył się stopnia podpułkownika, a nawet Żelaznego Krzyża, którym odznaczył go osobiści król Fryderyk Wilhelm III. W tej sytuacji wydawało się oczywistym, że przyszłością męskiej części jego potomstwa również jest kariera wojskowa. I tak 31 sierpnia 1834 r. Wilhelm, wraz ze swymi braćmi, zapisany został do Królewskiej Pruskiej Szkoły Kadetów, przeznaczonej wyłącznie dla oficerów armii między 10 a 15 rokiem życia.

Sytuację diametralnie zmieniła niespodziewana śmierć Johanna, który zmarł 5 lutego 1835 r. nie pozostawiając po sobie rodzinie żadnych oszczędności, ani prawa do pobierania jego oficerskiej emerytury, która wynosiła połowę żołdu. Wdowa po zmarłym, matka Wilhelma Leopoldine, zmuszona była sprzedać niewielki majątek ziemski rodziny na który składały się wsie Chudów, Paniówki i Bielszowice, ale i tak nie była w stanie opłacić czesnego w szkole, w której kształcili się jej synowie. Wymusiło to rezygnację młodych Blandowskich z dalszej edukacji i opuszczeniu przez nich szkoły 5 sierpnia 1836 r.

W zmienionych realiach, Wilhelm starał się powiązać swą przyszłość z drugą instytucją, która ze względu na charakter regionu w jakim się urodził stanowić mogła dla niego przyszłościową drogę, to jest górnictwem. Zaczął zabiegać o stanowisko praktykanta górniczego i w tym celu złożył aplikację do Królewskiego Górnośląskiego Urzędu Górniczego w Tarnowskich Górach. System szkolenia urzędników – sztygarów, geodetów, inżynierów, brygadzistów itd. – nadzorujących wszelkie rodzaje prac górniczych nie był łatwy i przyjemny; aplikantów uczono górnictwa w praktyce poprzez de facto fizyczną pracę w kopalniach uzupełnianą wykładami z określonych przedmiotów.

Pierwszy kurs, poświęcony obróbce rudy ołowiu, rozpoczął Blandowski 15 maja 1840 r. pracując w Kopalni „Fryderyk” w Tarnowskich Górach. Został jednak stamtąd szybko przeniesiony do Zabrza, gdzie przez kolejne 7,5 miesiąca kontynuował pracę w tamtejszej Kopalni „Królowej Luizy” jako schlepper. W ówczesnej nomenklaturze zwano tak górników, którzy ciągnęli wózki z węglem na czele przodka, a także wózki ze skałami płonnymi podczas wiercenia szybów.

Po pewnym czasie Wilhelm złożył aplikację z prośbą o przyjęcie na drugi kurs szkoleniowy, tym razem do Górnośląskiej Szkoły Górniczej w Tarnowskich Górach na kurs przygotowujący do zawodu rębacza, to jest górnika ciosającego węgiel na przodku. Gdy jego podanie rozpatrzono pozytywnie, powrócił w połowie kwietnia 1841 r. do Kopalni „Fryderyk” gdzie 28 czerwca rozpoczął swój drugi kurs. Szkolenie polegało na wspólnej pracy z górnikami od godz. 6 rano do południa, a następnie czterogodzinnym pobieraniu formalnej, teoretycznej nauki, z przedmiotów takich jak: geologia, rysunek, pisanie i ortografia, geodezja i geometria oraz matematyka. Chwilę oddechu od nauki stanowiły dla Blandowskiego i jego kolegów wycieczki do innych kopalń w okolicy i poznawanie obowiązujących tam metod pracy.

Trudy w nauce osłodziło Blandowskiemu jego pierwsze, choć trochę przypadkowe, przyrodnicze odkrycie, które mogło być swoistym zwiastunem jego przyszłych perypetii na odległym, australijskim kontynencie. W czasie wizytacji jednego z wapiennych kamieniołomów Wilhelm znalazł skamielinę roślinną, którą wysłał profesorowi Heinrichowi Goeppertowi wykładającemu na Uniwersytecie Królewskim we Wrocławiu. Ten stwierdził, że jest to pierwsza roślina morska odkryta w wapieniu muszlowym, po czym na cześć znalazcy nazwał ją Sphaerococcites blandowskianus.

Blandowski ukończył kurs 8 lipca 1843 r. i został skierowany przez Królewski Górnośląski Urząd Górniczy do Koszęcina, gdzie w roli nadsztygara miał nadzorować wydobycie glinianych skał żelazistych w tamtejszych kopalniach należących do księcia Adolfa Hohenlohe. Wilhelm nie był jednak zadowolony z tej nominacji, jako że w regionie tym dominowała liczebnie ludność polskojęzyczna, a ponad to był on oddalony od głównych okręgów górniczych. Funkcja ta nie zaspokajała więc potrzeb młodego i ambitnego urzędnika jakim był Blandowski, który chciał opuścić swój posterunek po zaledwie trzech miesiącach pracy. Ostatecznie jednak spędził na nim cały rok, gdyż znalezienie odpowiedniego następcy na jego miejsce okazało się niemożliwe w krótkim czasie.

Czynnikiem, który również skłaniał Blandowskiego do zmiany otoczenia był obowiązek odbycia służby wojskowej, obligatoryjnej dla wszystkich mężczyzn między 18 a 42 rokiem życia. Służba aktywna trwała przez 3 lata, dalej następowały 4 lata służby w rezerwie, która z kolei kończyła się przeniesieniem do landwery. Jednakże istniała również możliwość zgłoszenia się do wojska na ochotnika, co skutkowało nagrodą w postaci skrócenia aktywnej służby jedynie do roku, a także możliwością samodzielnego wyboru garnizonu i regimentu w którym miało się ją odbyć. Blandowski skorzystał z tej opcji i 1 października 1844 r. rozpoczął służbę na okres roku jako żołnierz elitarnej gwardii saperów w Berlinie. Aby dostać się do tak elitarnej jednostki, prawdopodobnie wykorzystał renomę swego nieżyjącego ojca, o którym wciąż pamiętano w pruskim wojsku. Wilhelm jednak obierając sobie takie a nie inne miejsce służby nie kierował się chęcią okrycia nimbem elitaryzmu, ale dalszego kształcenia: stacjonowanie w Berlinie wykorzystał on bowiem jako pretekst do zapisania się na stołeczny Uniwersytet Fryderyka Wilhelma, na którym uczęszczał na wykłady z fizyki eksperymentalnej, ogólnej historii naturalnej, skamielin formacji skalnych oraz meteorologii (w semestrze zimowym), a później także z mineralogii, paleontologii, geologii północnych Niemiec oraz geologii Śląska (w semestrze letnim). Blandowski służbę w saperach widział bowiem jako ciąg dalszy nabierania doświadczenia w charakterze inżyniera górniczego, ale swoich przełożonych przekonywał, że uczestnictwo w wykładach przyda mu się później w wojennym fachu.

Blandowski ukończył służbę 1 października 1845 r. otrzymując tytuł oficera Landwery, pozostał jednak w Berlinie aż do marca 1847 r., kontynuując naukę na tamtejszym uniwersytecie, opłacaną w dużej mierze przez Królewski Górnośląski Urząd Górniczy, którego – mimo służby wojskowej – wciąż pozostawał funkcjonariuszem. Po jej ukończeniu, pomimo nadziei na kontynuowanie pracy w zachodnich rejonach Prus, Westfalii i Nadrenii, został poinstruowany przez przełożonych o nakazie powrotu na Górny Śląsk. Po powrocie podjął pracę w chorzowskiej kopalni „Król” jako sztygar objazdowy nadzorujący pracę jednej z sekcji kopalni. Spędził w niej rok, do marca 1848 r., która to data, jak się później okazało, wyznaczyła kres jakichkolwiek jego związków z górniczą administracją państwową Prus.

Wówczas to bowiem, na fali rewolucyjnych nastrojów charakterystycznych dla okresu Wiosny Ludów, Wilhelm wziął udział w demonstracjach popierających niemieckich buntowników w należących do Królestwa Danii księstwach Szlezwiku i Holsztynie. Zachowanie to nie spodobało się jego przełożonym, którzy wymusili na Blandowskim napisanie listu ze złożeniem rezygnacji z zajmowanego stanowiska. Znalazłszy się pod presją, Wilhelm faktycznie przygotował taki dokument, jednak utrzymany w bardzo dumnym tonie, a ponadto wyraźnie nastawiony na próbę powrotu do górniczej administracji państwowej w przyszłości. Pisał w nim bowiem następująco: zainspirowany przez ducha czasu i ogarnięty pragnieniem wolności dla Niemców, wybrałem oręż, którym chcę bronić wolności narodu niemieckiego tam, gdzie niebezpieczeństwo jej ograniczenia zdaje się być największe. Ja także pokażę najpierw Duńczykom, a potem innym to, czego chcą Niemcy! Przez jakiś czas byłem uważany – zarówno przez moich przełożonych, jak i przez mieszkańców Konigschutte – za buntownika i zdaje się, że zakłóciłem ich nocny spokój. Jeśli dzięki mojej nieobecności będą mogli spędzić choć godzinę w większym spokoju, jestem gotowy usunąć się nawet nocą. Na koniec dodawał jednak: proszę więc o natychmiastowe zwolnienie, ale w taki sposób, iż jeśli w przyszłości będę chciał powrócić do ojczyzny, będę mógł znaleźć zatrudnienie.

Po przedstawienie listu swoim przełożonym, Blandowski natychmiast opuścił Śląsk i już 4 kwietnia 1848 r. zjawił się w Rendsburgu w Holsztynie, gdzie przedstawił do wglądu swój oficerski certyfikat kwalifikacyjny, który otrzymał w saperach gwardii. Następnie został odesłany do niejakiego majora von Zastrowa, który wcześniej pełnił funkcję kapitana pruskiej armii, a ten nominował go na porucznika w utworzonym przez siebie 5 batalionie piechoty. Tymczasem Duńczycy widząc niemiecką rebelię w Szlezwiku i Holsztynie wysłali do nich zawodową armię, która 9 kwietnia 1848 r. pod Flensburgiem pokonała naprędce zorganizowane wojska obu księstw, złożone w dużej mierze z podobnych Blandowskiemu, reprezentujących nacjonalistyczne poglądy ochotników z całego Związku Niemieckiego.

Nie do końca jasnym jest, jaką rolę w bitwie, a także szerzej, w całym konflikcie, odegrał Blandowski. On sam twierdził, że miał wsławić się szczególnym męstwem, wiadomo jednak, że jego batalion choć został wysłany pod Flensburg, to jednak nigdy tam nie dotarł, a zamiast tego rozbił obóz w pewnej odległości od miasta. Później, w czerwcu, został przeniesiony z 5 do 7 batalionu, co jednak mocno odbiło się na jego pozycji. Stopniem porucznika cieszył się bowiem jedynie w 5 batalionie piechoty i przeniesienie do nowej jednostki nie oznaczało uzyskania w niej analogicznej pozycji. Ostatecznie, sprawy stopnia oficerskiego Blandowskiego nie udało się rozstrzygnąć, pomimo spotkań i rozmów dowódców obu batalionów.

Będąc niezadowolonym ze swej sytuacji, Blandowski postanowił wykorzystać okres siedmiomiesięcznego rozejmu, który zaczął obowiązywać od 26 sierpnia po spotkaniu przedstawicieli obu zwaśnionych stron w Malmo, i wystąpić ze służby. Od grudnia Wilhelm szukał możliwości ponownego zatrudnienia w górniczej administracji państwowej. W tym celu zwrócił się do Królewskiego Górnośląskiego Urzędu Górniczego z prośbą o pomoc w ponownym znalezieniu pracy, otrzymał jednak chłodną odpowiedź. Zawiadomiono go, iż sam zrezygnował oraz otrzymał oficjalne zwolnienie i choć może aplikować do różnych kopalni z prośbą o wzięcie go pod uwagę gdy pojawią się szansę zatrudnienia, to jednak nie może liczyć na pomoc urzędu w tej sprawie.

I tak Blandowski, odtrącony przez dwie instytucje – wojsko i górnictwo – którym poświęcił swoją młodość, postanowił szukać szczęścia i perspektyw na lepsze życie poza Prusami.

Początki na australijskim lądzie

Choć w późniejszych latach Wilhelm von Blandowski konsekwentnie utrzymywał, że od początku celem jego wyjazdu do Australii było zbadanie tego kontynentu, wydaje się że w rzeczywistości powodowała nim zwykła chęć zysku, zaś badania były jedynie „efektem ubocznym” jego działalności, który uzyskiwał dlań priorytet stopniowo i bardzo powoli. Na odległy kontynent planował dostać się przez port w Hamburgu, którego bogata klasa średnia lubowała się w kolekcjonowaniu okazów historii naturalnej, przywożonych na statkach przez kupców z Ameryki Południowej, Afryki, ale także właśnie Australii. W czasie swego pobytu w Hamburgu Blandowski zawarł znajomość z dwoma przedstawicielami tego środowiska będących jednocześnie członkami komisji zarządzającej Muzeum Zoologicznym w Hamburgu, profesorem chemii, fizyki oraz matematyki Karlem Wieblem oraz Joachimem Steetzem, znanym w mieście botanikiem, chirurgiem i lekarzem. Prawdopodobnie otrzymał od nich wsparcie celem pokrycia kosztów podróży, za czym przemawia fakt, że niektóre zebrane przez niego okazy australijskiej flory i tamtejszych minerałów trafiły do hamburskiego muzeum jako eksponaty.

Blandowski przybył do australijskiej Adelaide na pokładzie statku Ozean 14 września 1849 r. W owym czasie było to małe miasto liczące około 10 tysięcy mieszkańców spośród których wielu było niemieckojęzycznych. Blandowski starał się nawiązać z nimi kontakt tym bardziej, że początkowo nie umiał mówić płynnie po angielsku, którego nauczył się dopiero w maju 1850 r. Z pomocą lokalnego lekarza, doktora Ferdinanda Muellera oraz pastora Augusta Kavela, Wilhelm starał się skontaktować z sekretarzem kolonijnym, Charlesem Sturtem, aby uzyskać zgodę na dołączenie do jednej z rządowych grup badawczych operujących u wybrzeży rzeki Murray, której lewy brzeg zamierzał zbadać także on sam. Choć otrzymał dopowiedź odmowną, Blandowski postanowił odbyć wyprawę samodzielnie i pod koniec stycznia 1850 r. wyruszył ku rzece. Badał jej górny bieg aż po Lake Bonney koło Barmery, gdzie 1 lutego 1850 r. poczynił szkice skorupy słodkowodnego żółwia, a następnie podążył w dół rzeki aż do Encounter Bay, gdzie sporządził rysunki miejscowych aborygenów, ich broni, narzędzi, ceremonii i życia domowego.

Choć dalsze szczegóły jego wyprawy nie są znane, to jednak z listu, który w jego imieniu wysłał pastor Kavel do sekretarza Sturta wynika, iż zbadał on większość zamieszkanych terenów Australii Południowej między rzeką Murray a Zatoką Świętego Wawrzyńca, a także dalej, od Encounter Bay i ujścia Murray na południu aż do Port Germein na północy. We wspomnianym liście Kavel prosił w imieniu Blandowskiego o fundusze na dalszą działalność badawczą, a jeśli okazałoby się to nie możliwe, o zatrudnienie w rządowym Departamencie Geodezji. Jak pisał Kavel: pan Blandowski wierzy, że mógłby być użyteczny dla rządu, gdyby został zatrudniony jako geodeta przy budowie dróg, poszukiwacz odpowiednich skał do ich budowy albo pracownik podobnego rodzaju. Ponadto, Wilhelm obiecywał, że zaopatrzy British Museum w Londynie a także lokalne centrum kultury w Adelaide w okazy będące owocem jego podróży.

Również i tym razem nie doczekał się żadnych konkretów, poza zapewnieniem, że jego nazwisko zostało zapisane w księgach Biura Głównego Geodety jako potencjalnego kandydata do zatrudnienia w przyszłości. Nie mogąc doprosić się wsparcia i zatrudnienia ze strony australijskiej administracji, zajął się działalnością geodezyjną na rzecz osób prywatnych, pragnących oznaczyć granice swych pastwisk. Prawdopodobnie, w okresie od lutego do czerwca 1851 r. wyznaczył granice łącznie dziesięciu pastwisk za co zarobił łącznie kilkaset funtów.

Faktyczną szansę na poprawę losu Blandowskiego przyniósł jednak dopiero lipiec 1851 r. i to nie w postaci umowy na oznaczenie granic kolejnego pastwiska, ale rozpoczęcia gorączki złota związanej z odkryciem gigantycznych pokładów tego kruszcu w Wiktorii. Jako doświadczony górnik, Wilhelm prawdopodobnie zobaczył w tym okazję na wykorzystanie swej wiedzy w praktyce i szybkie wzbogacenie się. Początkowo, w październiku 1851 r., wraz z kilkoma innymi niemieckojęzycznymi poszukiwaczami złota, pracował w okolicach Mount Alexander oraz Forest Creek. Jednak dopiero we wrześniu 1852 r. natrafił on na złotonośną ziemię w Spring Gully, na pograniczu Mount Alexander i Freyers Creek. Wilgotność i niestabilność gruntu była w tym rejonie znaczna, co bardzo utrudniało wydobycie, ale Blandowski zaprojektował pompę i we wrześniu 1852 r. udał się do Melbourne, by zdobyć do niej metalowe odlewy. Okazało się, że do miasta przybył w najlepszym możliwym momencie, bowiem odbywało się w nim akurat posiedzenie nowoutworzonego Towarzystwa Geologicznego i Mineralogicznego z okazji wystawy bogatej kolekcji minerałów z różnych kolonii brytyjskich organizowanej przez niejakiego George’a Milnera Stephena. Wilhelm wziął udział w zebraniu oraz aktywnie uczestniczył w jego dyskusjach i choć szybko musiał wracać na pola Wiktorii, to jednak zawarte przy tej okazji znajomości okazały się bezcenne dla przyszłości Blandowskiego. Towarzystwo zamierzało bowiem stworzyć w Melbourne Muzeum Geologiczne oraz Górnicze i jak miało się w przyszłości okazać, to właśnie Blandowskiego – choć ten sobie jeszcze nie zdawał z tego sprawy – widziało na jego czele.

Tymczasem pompa, którą Blandowski skonstruował po swym powrocie, była na tyle nowatorskim urządzeniem w pracach poszukiwawczych, że zaczęła – podobnie jak i jej wynalazca – przykuwać uwagę okolicznej prasy. Reporter czasopisma „Argus” pisał np.: nowa, dwuakcyjna pompa siłowa jest obecnie konstruowana w oldewni pana Langlanda, już za parę dni będzie ją można obejrzeć […] Pan Blanowski [pisownia oryginalna – D.D.], wynalazca i właściciel tej cennej maszyny, jest jednym z odnoszących sukcesy niemieckich poszukiwaczy złota, a także genialnym, przedsiębiorczym mechanikiem, zasługującym na wsparcie i pochwałę. Z kolei korespondent „Morning Heralnd” z Melbourne donosił, iż: grupa niemieckich poszukiwaczy złota, znana jako „grupa Blandowskiego” […] jakiś czas temu zarobiła 2000 funtów na głowę w Spring Gully. Ich szyby wydobywcze […] wyglądały nieco jak sklep jubilerski […]. […] pan Blandowski […] zdobył dwuakcyjną pompę siłową z całą konieczną do jej działania maszynerią. […] Moc maszyny wynosi 16 koni mechanicznych, co w zaokrągleniu daje około 4000 wiader wody wynoszonych w ciągu godziny. To niewiarygodne, ale zdaje się, że ich złotonośna ziemia jest nadal niezmiernie bogata. […] Prawdopodobnie dorobią się kolejnej fortuny, zaopatrując okolicę w wodę.

Plany Blandowskiego i jego towarzyszy były ambitne. Zamierzali zbudować kolejne pompy, aby w krótszym czasie osuszać większe połacie terenu, a także skonstruować zbiornik na wodę, który mógłby stanowić dla nich dodatkowe źródło dochodu. Niespodziewanie jednak Wilhelm porzucił to świetnie prosperujące przedsięwzięcie. Według relacji jednego z dziennikarzy „Morning Herald” z marca 1853 r.: dotarły do mnie wieści, że słynna niemiecka pompa Spring Gully, Fryers Creek jest obecnie na sprzedaż. Jej właściciel, pan Blandowski, chce teraz realizować cel, który przyświecał mu, gdy przybył do Australii, czyli badać historię naturalną, klasyfikację botaniczną i strukturę geologiczną kraju. W istocie, w omawianym momencie Blandowski znajdował się już w drodze do Malbourne, gdzie liczył na zyskanie stanowiska dyrektora tamtejszego muzeum.

Szczyt popularności

Gorące dyskusje nad utworzeniem muzeum toczyły się w gronie członków Towarzystwa Geologicznego i Mineralogicznego już od miesięcy i w październiku 1853 r. podjęto w końcu stosowne kroki, aby przejść od słów do czynów. Szacunkowy kosztorys na ten cel przedłożono parlamentowi wraz z rekomendacją Blandowskiego na stanowisko dyrektora do gubernatora Malbourne Charlesa La Trobe’a. W grudniu parlament przegłosował środki na utworzenie muzeum, zaś La Trobe miał stwierdzić: Pan Blandowski, który oferuje swą służbę, jest najbardziej odpowiednią osobą i należy go zatrudnić w pierwszej kolejności. Jeszcze w listopadzie 1853 r. poproszono go, aby wyraził swą opinię w kwestii zapotrzebowania muzeum. 20 grudnia Blandowski dostarczył sześć stron notatek ze szczegółowymi sugestiami na temat zapotrzebowania muzeum. W jego koncepcji, na początek budynek miał składać się jedynie z trzech czy czterech pokoi wyposażonych w moce, podwójne gabloty o wymiarach 4 stopy wysokości, na 5 stóp szerokości na 2 stopy głębokości. To w nich miały znaleźć się eksponaty. Sama kolekcja miała zaś być podzielona na trzy części: pierwszą – reprezentującą geologię i modele zasad działania żył i pól węglowych, drugą – reprezentującą skamieliny i trzecią – przedstawiającą mineralogię, na którą składać miały się minerały, kryształy i modele kryształów. Sugerował również zakupienie 100 000 tekturowych pudeł różnych rozmiarów, co oznacza, że najprawdopodobniej spodziewał się zdobycia dużych kolekcji. Zaplanował także małą bibliotekę głównych prac na temat mineralogii, petrefaktologii oraz geologii.

Kolekcjonowanie okazów miało odbywać się poprzez wysyłanie latem małych, dwu bądź trzy osobowych grup zaopatrzonych w wóz i opłacanych przez kolonialnego gubernatora, oraz dowodzonych przez osobę, która – jak pisał Blandowski: byłaby geologiem i którą nie kierowałyby żadne finansowe pobudki, ale dobro nauki, która poświęca wygodę oraz towarzystwo ludzi […] badając poszczególne okręgi. Niespodziewanie jednak sprawa stanęła w miejscu z powodu fatalnego stanu kolonialnych finansów. Dopiero 18 kwietnia 1854 r. Muzeum Historii Naturalnej w Melbourne otrzymało – za pośrednictwem urzędu Głównego Geodety – pierwsze 1000 funtów na swoje funkcjonowanie. Sam Blandowski zaś został oficjalnie zatrudniony jako jego kurator dopiero 8 maja z pensją w wysokości 400 funtów oraz dodatkiem 250 funtów na ekwipunek oraz najem i utrzymanie konia. Ze względu na oszczędności podjęto też decyzję, że muzeum nie będzie mieścić się w osobnym budynku, ale zostanie usytuowane w skrzydle istniejącego już Urzędu Probierczego.

Największe trudności braki finansowe spowodowały jednak dla planowanych przez Blandowskiego wypraw eksploracyjnych po przyszłe okazy muzealne. Ostatecznie, Wilhelm musiał w tego typu wyprawę wyruszyć sam, w towarzystwie zaledwie wąskiej grupki współpracowników. Ekspedycja opuściła Melbourne prawdopodobnie 17 czerwca, a 23 czerwca rozbiła na dwa miesiące obóz w Mount Macedon. Stamtąd wyprawiali się na krótkie wypady nad Hanging Rock, do obszarów Riddell Creek, Bolindy oraz Lancefield, a także do wodospadu z bazaltowymi kolumnami na małej odnodze Five Mile Creek nieopodal Romsey. Następnie grupa ruszyła przepaścią przez Cobaw Granite drogą wiodącą m.in. przez Darlington aż do Mia Mia Inn na drodze Redesdale-Heathcote. W Heathcote badaczy spotkał pech, 10 sierpnia skradziono im bowiem konie, o czym poinformowali listownie Głównego Geodetę. Zdarzenie to w jakimś stopniu z pewnością utrudniło dalszą podróż, ale jej nie przerwało. Grupa poruszała się dalej, wzdłuż brzegu Cobaw Granite aż do Mount William, a stamtąd skierowała się na północny wschód, na drogę od Sydney do Seymour i we wrześniu rozbiła obozowisko nad brzegami rzeki Goulburn. Do Melbourne grupa powróciła 1 października, drogą wiodącą do Sydney.

Trudno jednoznacznie określić, co Blandowski zdołał zdobyć dla muzeum w Melbourne w trakcie tej ekspedycji. Wiadomo, że w Lancefield bezskutecznie szukał on kamieniołomów Aborygenów, a także odnalazł skamieniałe kości wielkiego zwierzęcia, które musiało być większe od słonia, ale nie udało mu się wydobyć ich ze strumienia, w którym spoczywały. Korespondencja uczestników wyprawy ujawnia też, że na północny wschód od Heathcote, natrafili oni na chatę niejakiego Phillipa Chauncy’ego, również geodety z wykształcenia, który po dłuższej rozmowie z Blandowskim podarował mu nieco bliżej nieokreślonych okazów. Brak bliższych informacji o zdobyczach Blandowskiego nie oznacza jednak, iż były one mizerne. Bowiem już 14 października wystawa w Muzeum Historii Naturalnej w Melbourne została oficjalnie otwarta. Składała się z 76 skał i minerałów oraz 32 okazów zwierząt reprezentujących kilka typów, choć nie jest pewnym ile z nich stanowiło „łupy” Blandowskiego, a ile zostało dostarczonych ad hoc przez mieszkańców zaangażowanych w całą inicjatywę. Niedługo później otrzymała ona jednak srebrny medal od sędziów za zaproponowaną ekspozycję.

Sukces zachęcił Blandowskiego do dalszej pracy. Wkrótce ogłosił, że 20 listopada 1854 r. ponownie opuści Melbourne i ruszy w kolejną ekspedycję, tym razem na półwysep Mornigton i do Western Port. O zyskach z tej wyprawy wiadomo jeszcze mniej aniżeli o pierwszej. Pewnym jest jedynie, że po przebyciu kolejno Western Port, Gippsland oraz szeregu wysp – Sandstone Island, French Island oraz Phillip Island, między 29 stycznia a 7 lutego 1855 r. powróciła ona bezpiecznie do Melbourne.

Powrót Blandowskiego z drugiej ekspedycji był dla niego szczytowym momentem popularności w Australii. Cieszył się dobrą sławą zdolnego konstruktora, która towarzyszyła mu jeszcze od czasu pracy na złotonośnych polach Wiktorii, a także naukowca oddanego swej misji eksploracji słabo poznanego lądu. Ponadto miał także opinię zdolnego organizatora instytucji naukowo-badawczej, jaką było Muzeum Historii Naturalnej w Melbourne. Na fali tej dobrej passy postanowił on opublikować swoiste opus magnum, dzieło sumujące cały jego dorobek badawczy w Australii. Praca nosić miała tytuł Australia Terra Cognita i być swoistym albumem szkiców i fotografii (na pewnym etapie swej pracy Blandowski wszedł w posiadanie aparatu fotograficznego i zapoznał się z procesem kolodionowym na szkle) wykonanych w czasie wypraw ekspedycyjnych Wilhelma, wraz ze szczegółowymi opisami wyjaśniającymi. Szczegółowe plany zakładały 200 ilustracji obrazujących około 4000 obiektów historii naturalnej Australii oraz dwa tomy tekstu w formaci ovtavo. Ilustracje miały być pogrupowane według przedmiotów – widoki genealogiczne, skamieniałości, rośliny, ptaki i Aborygeni. Praca nigdy nie wyszła poza sferę planów ambitnego badacza. Wilhelm na jej publikację potrzebował bowiem wsparcia finansowego ze strony władz kolonialnych, którego jednak nie otrzymał. Problemy finansowe stopniowo zaczynały jednak odbijać się nie tylko na planach wydawniczych Blandowskiego, ale też na wszystkich aspektach jego działalności.

Spór o wyprawę nad rzekę Murray i kres dobrej passy

W 1854 r. zastępcą przychylnego Blandowskiemu gubernatora La Trobe’a został Charles Hotham, który wprowadził drastyczne cięcia w rządowych wydatkach na 1855 r. Muzeum uznane zostało za luksus w czasach finansowego rygoru i nie było funduszy na jego prowadzenie oraz prace w terenie. Ponadto budynek Urzędu Probierczego, w którym znajdowało się zarządzane przez Blandowskiego muzeum, miał przejść gruntowny remont. Ekspozycję planowano więc przenieść do budynku Uniwersytetu w Melbourne, w czym swą wielką szansę dostrzegł Frederick McCoy, świeżo mianowany profesor historii naturalnej na tej uczelni. W liście skierowanym do gubernatora Hothama wysunął on propozycję, aby: Pan Blandowski kontynuował swe dzieło jako kolekcjoner ponieważ najlepiej nadaje się do pracy w terenie i jest niechętny próbom nazywania bądź literackiego zbadania zbiorów, ponieważ wymaga to cierpliwych studiów i przy wykorzystaniu pokaźnej biblioteki. Trudno tu nie wyczuć chęci zmarginalizowania roli Wilhelma w całym przedsięwzięciu do roli zaledwie pracownika terenowego, przy jednoczesnym wyłączeniu z kierowniczej roli administratora muzeum.

Wydaje się, że choć oficjalnie McCoy nie został przełożonym Blandowskiego, to jednak nieformalnie, po przeniesieniu ekspozycji do budynku uniwersytetu, to on w oczach władz kolonialnych zyskał pozycję jej głównego opiekuna. Bowiem kiedy 1 sierpnia 1856 r. Blandowski zaproponował przeprowadzenie kolejnej, tym razem sześciomiesięcznej ekspedycji do złączenia rzek Murray i Darling, to właśnie McCoy był osobą, która zatwierdziła ją swoją aprobatą. Wydaje się, że w tamtym momencie sytuacja ta jeszcze nie przeszkadzała Blandowskiemu, który po uzyskaniu akceptacji 6 grudnia 1856 r. wyruszył na wyprawę.

Prawdziwe problemy Wilhelma rozpoczęły się jednak dopiero po jego powrocie. Ekspedycja trwać miała pół roku, ale ostatecznie przeciągnęła się na blisko cały rok, Blandowski powrócił bowiem do Melbourne dopiero w połowie grudnia 1857 r. i to pomimo faktu, że już od października słano do niego kolejne listy z nakazem zakończenia wyprawy. Wiązało się to oczywiście ze znacznie większymi kosztami niż pierwotnie zakładano oraz wyczerpaniem funduszy na wszystkie inne cele związane z funkcjonowaniem muzeum. Położenia Blandowskiego nie poprawiły także niezbyt imponujące rezultaty ekspedycji. Wartość uzyskanej kolekcji oszacowano bowiem zaledwie na 313 funtów, 15 szylingów i 3 pensy; orzeczono także kolekcja składała się z ogromnej liczby duplikatów okazów i że wiele obiektów nie było opisanych danymi, na przykład miejscem znalezienia. Dało to asumpt do nigdy nie potwierdzonych spekulacji, że Blandowski postanowił zataić większość materiałów z ekspedycji nad Murray dla siebie, aby następnie wywieźć je potajemnie do Niemiec. Brak efektów kosztownej wyprawy rozwścieczyła także McCoya, który postanowił publicznie podważyć kompetencje Blandowskiego i jego warsztat badawczy. W artykule opublikowanym w lokalnym „Argusie” zaatakował fragment sprawozdania Blandowskiego z wyprawy, w którym opisywał on odnalezienie podczas ekspedycji dwóch okazów rzadkiego ssaka – bandika świnionogiego. Wilhelm przekonywał w nim, że do tej pory znany był tyko jeden okaz zwierzęcia i panowało błędne przeświadczenie, że nie ma ono ogona. Tymczasem McCoy zauważył, że w British Museum znajdują się inne okazy tego gatunku oraz istnieją jego opisy sporządzone przez kilku badaczy mówiące o ogonie. Życzę sobie otwarcie podać te fakty w chwili obecnej, ponieważ publiczny wydział Muzeum z pewnością ucierpi, zasłużenie z resztą, jeśli wykażemy się kompletną ignorancją popularnej literatury przedmiotu – tymi słowami zakończył swój artykuł McCoy.

Powrót na Stary Kontynent

Po tej awanturze relacje między Blandowskim a McCoyem i administracją kolonialną zostały bezpowrotnie zniszczone. Od Wilhelma domagano się zwrotu kosztów poniesionych w ponadplanowym okresie jego wyprawy nad Murray, a także przedłożenia raportów z tego czasu. Blandowski odmawiał, a w ramach retorsji przestał w jakikolwiek sposób angażować się w prace muzeum. Na sporach upłynął Wilhelmowi cały 1958 r. a na początku kolejnego bezpowrotnie opuścił on Australię, wyruszając w drogę powrotną do Europy. Po powrocie na Stary Kontynent Blandowski wystąpił przed szeregiem gremiów i stowarzyszeń naukowych, m.in. Towarzystwem Etnologicznym w Londynie, Niemieckim Towarzystwem Geologicznym, a także Towarzystwem Geograficznym w Berlinie. Głównym celem tych prelekcji było zainteresowanie europejskich uczonych jego odkryciami w Australii, a co za tym idzie znalezienie pomocy i środków na wydanie Australia Terra Cognnita, o publikacji której wciąż marzył. Nie zdołał jednak osiągnąć swego celu.

Ostatecznie powrócił do swego rodzinnego miasta, Gliwic, gdzie w lutym 1862 r. założył zakład fotograficzny w dużym, dwupiętrowym budynku przy Bankstrasse, w którym mieszkał wraz z jedną ze swych sióstr i wciąż żyjącą matką. Jako, że cały dom należał Leopoldine von Blandowski, podstawowym źródłem przychodu rodziny były czynsze z tytułu wynajmu części pokoi w nim innym ludziom. Studio fotograficzne Blandowskiego znajdowało się na najwyższym piętrze budynku, gdzie przez okna dachowe wpadało mnóstwo światła. Wilhelm wykorzystał swą pracę do przynajmniej częściowego spełnienia swego marzenia – wydania albumu zawierającego jego badania i odkrycia z australijskiego lądu. Sfotografował on mianowicie 142 ze swoich szkiców oraz grafik, a zdjęcia ułożył w album. Następnie zlecił także druk 52 stronicowej książki pt. Australia w 142 zdjęciach fotograficznych na podstawie dziecięciu lat doświadczeń, w której zawarł opisy każdej z fotografii. Zawarł w niej także trzyipółstronicową konkluzję opatrzoną datą 1 grudnia 1862 r., w której wyjaśniał dlaczego skompilował album oraz tekst.

Po śmierci matki, która nastąpiła 8 stycznia 1864 r., Blandowscy wpadli prawdopodobnie w dosyć poważne problemy finansowe, których źródła są jednak trudne do określenia. Żeby ratować sytuację, Wilhelm raz jeszcze próbował wystarać się o powrót do pruskiej górniczej służby państwowej, ale bezskutecznie. Ostatnie lata jego życia pozostają dosyć niejasne. Wiadomo, że we wrześniu 1873 r. zapadł na problemy psychiczne i został przez swą siostrę Clementine oddany pod opiekę Śląskiego Prowincjonalnego Zakładu dla Obłąkanych w Bolesławcu. Tam dokonał swoich dni. 18 grudnia 1878 r. zmarł na skręt jelit. Po śmierci brata, Clementine przekazała owoce jego pracy dwóm instytucjom: Muzeum Historii Naturalnej w Berlinie oraz Bibliotece Królewskiej w Berlinie. Do pierwszej trafiło wiele zoologicznych i geologicznych szkiców, do drugiej zaś m.in. oryginalny egzemplarz książki Australia w 142 zdjęciach fotograficznych na podstawie dziecięciu lat doświadczeń.