Alfred Szklarski (1912-1992)

Zbigniew Markowski

Alfred Szklarski (1912-1992)

Niepowtarzalne barwy Afryki, Azji czy Ameryki Południowej, słodki smak przygody i zapach egzotyki: taki był przepis na popularność serii książek Alfreda Szklarskiego z Tomkiem w roli głównej. Całe pokolenia wyrosłe w latach sześćdziesiątych, siedemdziesiątych i osiemdziesiątych nie mogły oderwać się od kolejnych tomów, w których młody bohater przenosił się z kraju do kraju, z kontynentu na kontynent. Może dlatego tak trudno uwierzyć, że postać Tomka Wilmowskiego nie narodziła się wśród barwnych papug i tygrysów, a w dwupokojowym mieszkaniu katowickiej kamienicy przy ulicy Jordana.

Do maszyny Alfred Szklarski zasiąść mógł dopiero po przyjściu z pracy w wydawnictwie „Śląsk” i przypilnowaniu dzieci podczas zadania domowego. Za oknem był już szary zmierzch nad wyjątkowo szarymi Katowicami, gdy spod czcionek wydobywała się kolejna barwna przygoda Tomka. Czasem autor wstawał wcześniej, by jeszcze przed pójściem do pracy dopisać to i owo. „Tomki” testowane były na dzieciach. Kiedy podczas czytania na głos kolejnej części powieści któraś z latorośli wierciła się niecierpliwie, pisarz wiedział, że ten fragment trzeba poprawić. Tak powstały kolejno: „Tomek w krainie kangurów” (1957), „Przygody Tomka na Czarnym Lądzie” (1958), „Tomek na wojennej ścieżce” (1959), „Tomek na tropach Yeti” (1961), „Tajemnicza wyprawa Tomka” (1963), „Tomek wśród łowców głów” (1965), „Tomek u źródeł Amazonki” (1967), „Tomek w Gran Chaco” (1987). W książkach tych było trochę z „Pustyni i w puszczy”, trochę z serii „Winnetou” a trochę z odwiecznego pragnienia każdego młodego człowieka, by zakosztować egzotyki i doświadczyć niezwykłych przeżyć.

Sam autor przyjął onegdaj konspiracyjny pseudonim „Szklarz”, choć tak naprawdę powinien nazwać się „Paradoksem”. Nawet najbardziej szalony powieściopisarz nie byłby w stanie stworzyć książki, którą Alfred Szklarski przeżył jako swoje życie. Nawet datę ślubu wybrał tak, że gorzej nie można – 1 września 1939 roku, bo zakochana w sobie studencka para nie chciała, by wojna przerwała ich związek. Podjęta na gorąco decyzja o ślubie wytrzymała próbę czasu, choć świadkami zostały osoby przypadkowe: kościelny i jakiś przechodzień z ulicy. W odróżnieniu od żony Krystyny bardzo nie lubił podróżować; być może zrażony jedną z niewielu dalszych wycieczek – do Egiptu. To tam spożył zatrute daktyle, co skończyło się bolesnym pobytem w szpitalu. Inne z jego wojaży były jeszcze mniej romantyczne – na przykład do Niemieckiej Republiki Demokratycznej. Niezwykłe są kolejne miejsca zamieszkania pisarza: urodzony w Chicago (1912), od 1928 roku we Włocławku, z przenosinami do Warszawy na czas studiów w Szkole Nauk Politycznych.

Później była wpadka: w czasie okupacji Szklarski zaczął pisać powieści w odcinkach dla tak zwanej prasy gadzinowej firmowanej przez okupanta. Gdy po wojnie zaczęto rozliczać dziennikarzy kolaborujących z hitlerowskimi władzami, pisarz trafił przed sąd. Twierdził, iż trefne zajęcie było przykrywką dla jego AK-owskiej działalności i że trudnił się nim na polecenie konspiracyjnych przełożonych. Po przesłuchaniu świadków sąd nie dał wiary tym wyjaśnieniom. Znawcy tematu twierdzą zresztą, że Szklarski pisał do gadzinówek niemal od początku okupacji czyli czasów, gdy ruch oporu dopiero się organizował. W 1949 roku (od czterech lat mieszkał już w Katowicach) powieściopisarza skazano więc na 8 lat więzienia, z czego odsiedział połowę – do amnestii w 1953 roku. W owych czasach więzienna przeszłość nie była niczym szczególnym, dzieliły ją tysiące byłych żołnierzy Armii Krajowej. Akowska karta Alfreda Szklarskiego jest zresztą bardzo piękna: nie tylko aktywnie pracował w konspiracji, wziął także udział – jako strzelec ochotnik – w Powstaniu Warszawskim (II pluton kompanii lotniczej batalionu „Piorun” zgrupowania „Zaręba – Piorun”).

Znajomi Szklarskiego mówili, iż z więzienia wrócił dojrzalszy, spokojniejszy, stonowany. Rzeczywiście – był typem domatora, który nad wyjścia z domu przedkłada kanapę i biurko, spokojną rozmowę oraz pisanie. Ci, którzy spotkali go na swojej drodze twierdzili, iż stanowił wzór skromności, choć wydawnictwo „Śląsk” na kolejnych tomach zarobiło krocie – łączny nakład przygód Tomka to przecież 11 milionów egzemplarzy. Być może kolorowy świat przygód z powieści Alfreda Szklarskiego był jakimś antidotum na zakurzoną rzeczywistość realnego socjalizmu. I może jakimś przejawem drobnego buntu. W końcu główny bohater to syn spiskowca walczącego z carską Rosją (w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych większą wartość miały postacie walczące z Niemcami), w końcu akcja powieści nie zna granic państwowych (podczas gdy, przeważająca większość czytelników o wyjeździe choćby do Czechosłowacji mogła tylko pomarzyć). A może Tomek Wilmowski był takim polskim Indianą Jonesem tak jak w osobie Hansa Klossa mieliśmy swojego Bonda. Co kompletnie nie zmienia faktu, że powieściową serię o przygodach Tomka i dzisiaj czyta się nad wyraz dobrze.