Zbigniew Markowski
Generał Józef Zając
Na przełomie lat dwudziestych i trzydziestych XX wieku Katowice tętniły życiem. Szybko wznoszono nowe kamienice, ulice zapełniały się samochodami, bo siła nabywcza mieszkańców była przeogromna. Samych banków pracowało tu ponad pół setki. Wytworne towarzystwo udawało się do restauracji „Atlantic” oraz do „Rialta” na seans filmowy. Znakiem firmowym Katowic były liczne winiarnie oraz obficie zaopatrzone w egzotyczny towar sklepy kolonialne. W samym środku tego zamieszania, na ulicy Wojewódzkiej wraz z rodziną mieszkał niezwykły człowiek. Od zapełniających ulice obywateli miasta różnił go fakt, iż nie ubierał się – jak wszyscy – w marynarkę, kapelusz lub cylinder, lecz nosił mundur z lampasami na spodniach. Józef Zając był bowiem dowódcą 23. Dywizji Piechoty.
To całkowicie niezrozumiałe, iż osoba tak ściśle współpracująca z najwybitniejszymi jednostkami swoich czasów (Haller, Sikorski, Piłsudski, Anders), tak uzdolniona (doktoraty z filozofii i psychologii), tak starannie wykształcona (Uniwersytet Jagielloński, Wyższa Szkoła Wojenna i elitarna École Supérieure de Guerre we Francji), tak doceniona przez współczesnych (kawaler brytyjskiego Orderu Łaźni, Virtuti Militari oraz komandor Orderu Legii Honorowej) jest dziś postacią niemal całkowicie zapomnianą. Może po prostu miał pecha, a może to wina charakteru człowieka milkliwego, zamkniętego w sobie, dziwaka i – jak powiedział jego własny szwagier – obcesowego tam, gdzie było to najmniej potrzebne. Możliwe, że skonfliktowany z wieloma osobami i – jako dowódca Polskich Sił Powietrznych – kojarzony z wrześniową klęską, pomijany bywa we wspomnieniach z tamtych lat. A miejsce swoje Józef Zając mieć powinien nie tylko na kartach dziejów Polski, ale i w historii Górnego Śląska.
Na Górny Śląsk Zająca wysłał najprawdopodobniej sam Józef Piłsudski, być może pod wrażeniem meldunku, który przyszły generał złożył Naczelnikowi Państwa jeszcze w maju 1921 roku – raportu dotyczącego III powstania śląskiego. Tajna misja ówczesnego pułkownika Zająca na Śląsku trwała zaledwie kilka dni i do dziś owiana jest mgłą tajemnicy. Kiedy jednak pięć lat później trzeba było obsadzić stanowisko dowódcy 23. Dywizji Piechoty, nominację otrzymał właśnie Józef Zając. Dziesięć lat w Katowicach upłynęło nie tylko na generalskich zajęciach z żołnierzami czy rozlicznych obowiązkach towarzyskich, ale przede wszystkim na fortyfikowaniu Śląska. To pierwsza pamiątka, którą na śląskiej ziemi pozostawił generał. Schrony powstałe według jego planu, z jego inspiracji i pod jego kierunkiem oglądamy do dziś. Jedne wtopiły się w krajobraz i przygasły, inne – jak te w Dobieszowicach czy Chorzowie – zostały odrestaurowane i służą dziś jako niewielkie, choć ważne muzea. Linia broniąca Górnego Śląska zaprojektowana została zgodnie z koncepcją fortyfikacji rozproszonej, czyli opartej na wielu niewielkich umocnień osłaniających się nawzajem. Pierwsze wzniesiono schrony w Dąbrówce i Dobieszowicach, później prace przenosiły się na południe. Wpierw linia mierzyć miała tylko 40 kilometrów, z biegiem czasu wydłużono ją jednak o połowę. Specyficzną wizytówką umocnień nazwanych później Obszarem Warownym „Śląsk” jest Zalew Świerklaniecki, którego masy wody miały przegrodzić drogę agresorowi. Chociaż cała koncepcja nigdy nie została do końca zrealizowana, a w czasie wojny na niewiele się zdała (po hitlerowskim najeździe na Czechosłowację w 1938 roku sytuacja strategiczna uległa diametralnej zmianie), 180 militarnych budowli do dziś stanowi pierwszy nowoczesny przykład fortyfikacji organizowanych przez państwo polskie.
Drugiej pamiątki pozostawionej przez Józefa Zająca Górnemu Śląskowi gołym okiem nie widać. Zauważymy ją dopiero śledząc życiorysy Ślązaków, którzy z Wehrmachtu trafili do Polskiego wojska na zachodzie Europy. Jeszcze jako dowódca Wojska Polskiego na Środkowym Wschodzie, później Wojska Polskiego na Bliskim Wschodzie, generał Zając przewidział, iż potencjalnych dezerterów i jeńców śląskiego pochodzenia może być bardzo wielu. W gronie alianckich generałów prowadził więc akcję mającą na celu wykorzystanie Ślązaków porzucających niemiecki mundur. Udało się – „ewakuacja specjalna” ruszyła w 1943 roku, choć już wcześniej (1940, 1941) odnotowywano zorganizowane przejścia dezerterów z Africa Korps. Kiedy pierwszą grupę jeńców i dezerterów przewożono do Wielkiej Brytanii, generał Zając wypełniał już nowe zadania w Szkocji. To, co zapoczątkował przyniosło jednak imponujące efekty: historycy szacują, iż do Polskich Sił Zbrojnych trafiło niemal 90 tysięcy przedwojennych obywateli Polski wcielonych do Wehrmachtu, co stanowi prawie 24% ogólnej liczby służących w armii Hitlera. Kierowano ich głównie do 2. Korpusu, 1. Dywizji Pancernej oraz Brygady Spadochronowej generała Sosabowskiego.
Na trzecią pamiątkę trzeba było czekać aż do 1957 roku i powstała ona właściwie przez przypadek. Chude powojenne lata emigracji w Wielkiej Brytanii Józef Zając wypełniał próbując handlować zgromadzonymi wcześniej dziełami sztuki. Ale – jak to czasem bywa – w miejsce planowanej sprzedaży pojawiły się zakupy. Były to jednak zakupy nie tylko przemyślane, ale i poparte potężną wiedzą z zakresu historii sztuki oraz malarstwa. Generał Zając miał zresztą to do siebie, że od wiedzy nie stronił. Gdy jeszcze przed wojną został Inspektorem Obrony Powietrznej Kraju i wielu zarzucało mu, iż nie zna się na samolotach, jako czterdziestopięcioletni weteran zdobył licencję pilota. Swój drugi doktorat uzyskał w wieku lat sześćdziesięciu. Gdy w sierpniu 1957 roku Irena Huml z Państwowego Instytutu Sztuki odwiedziła starego generała, stwierdziła iż jego wiedza na temat sztuk plastycznych jest na poziomie eksperckim. Zaproszenie Ireny Huml do Szkocji rozpoczęło proces przekazywania kolekcji generała Zająca, którą to procedurę w akcie darowizny opisano następująco:
„Niżej podpisany generał dywizji dr Józef Zając, zamieszkały w Edinburghu, przy 29. Marchmond Road, w porozumieniu z żoną Janiną z Szymańskich, chcąc przyczynić się do powiększenia zbiorów muzealnych w Polsce, a specjalnie na terenie Górnego Śląska, gdzie przez dziesięć lat był dowódcą 23. śląskiej Dywizji Piechoty, darowuje Narodowi Polskiemu, w szczególności społeczeństwu śląskiemu szereg przedmiotów artystycznych. (…) Przedmioty te winny być pomieszczone w całości tymczasowo w Muzeum Górnośląskim w Bytomiu, z tym że z chwilą utworzenia samodzielnego muzeum lub oddziału jednego z muzeów w Katowicach przedmioty stanowiące obiekt darowizny winny być tam natychmiast przeniesione.”
W taki właśnie sposób cenna kolekcja 108 obrazów (mistrzów flamandzkich, holenderskich, włoskich, francuskich, angielskich i szkockich) oraz prawie dwóch tysięcy grafik (w tym autorstwa Albrechta Dürera) znalazła się w Bytomiu. W 1958 roku Muzeum Górnośląskie po raz pierwszy pokazało prace z kolekcji Zająca, choć – ze względu na postać sanacyjnego generała – placówka specjalnie się z tą ekspozycją nie afiszowała. Mimo, iż Muzeum Śląskie w Katowicach już działa, obrazy przekazane przez Józefa Zająca nadal znajdują się w Bytomiu. „Tymczasowość” ma więc swoją kolejną, dość eksperymentalną definicję. Sam Zając dalszych dziejów swoich zbiorów już nie poznał. Zmarł w 1963 roku i pochowano go na cmentarzu Notre Dâme w kanadyjskiej Ottawie.
Dlaczego człowiek urodzony w Rzeszowie, dojrzewający w Wadowicach i zdobywający pierwsze naukowe szlify w krakowskiej Alma Mater tak wyróżnił Górny Śląsk – nie wiadomo. Może polubił tę ziemię i ludzi tu mieszkających. Może docenił skomplikowaną sytuację historyczną Śląska. A może tych dziesięć lat spędzonych w Katowicach, w koszarach oraz na kwaterze przy ulicy Wojewódzkiej były najszczęśliwszym okresem jego życia? Tego chyba nie dowiemy się nigdy.
Literatura:
Majka J.: Generał Józef Zając: legionista, lotnik, naukowiec, , Wydawnictwo Libra PL, Rzeszów 2012.
Lewandowski J. F.: Przesyłka ze Szkocji. Generał Józef Zając i jego kolekcja, Muzeum Śląskie, Katowice 2008.