Zbigniew Markowski
Johanna von Schaffgotsch
To opowieść magiczna, dziejąca się poza czasem i przestrzenią: wciąż niedokończona, bo prawdziwie magiczne historie swojego końca nie mają nigdy. Wszystko, co w tej sprawie da się napisać, będzie niepełne i niedopowiedziane. Nawet nazwanie Joanny śląskim Kopciuszkiem to tylko płytka metafora. Wszak w jej życiorysie takich bajkowych odniesień jest znacznie więcej: widzimy i Czerwonego Kapturka, który nie wystraszył się złego wilka, i Śnieżkę, na życie której dybie wcielone zło. Są nieprzebrane skarby oraz życie po życiu. Widząc życiorys Johanny Gräfin von Schaffgotsch bracia Grimm ze swoimi historyjkami powinni podać się do natychmiastowej dymisji. To, co spotkało w życiu Joannę jest bowiem hiperbajką, która w dodatku cały czas dzieje się na naszych oczach.
Złym wilkiem był Karl Godulla. Zgorzkniały, stroniący od ludzi kuternoga budził powszechny strach, bo – choć dni i noce spędzał samotnie – potrafił wpaść do karczmy z solidnym kosturem, by sprawić lanie swoim upijającym się pracownikom. Jeśli ktoś alkoholu wyraźnie nadużywał, stary Karol potrafił wstrzymać mu wynagrodzenie i zamiast pieniędzy nieszczęśnik otrzymywał solone śledzie. Być może zresztą Godula był nie tylko wilkiem, ale i czarownikiem. Z komina chatki, w której urządził swoje laboratorium chemiczne czasem wydobywały się kolorowe dymy, a wszystko co udało mu się osiągnąć w biznesie stanowiło najczystszą magię. To on przewidział karierę cynku i na proroctwie tym zrobił gigantyczną fortunę. Opinia publiczna widziała w tym diabelską ingerencję, zresztą sam Karl mógł przecież mieć czarcie kopyto zamiast stopy, co wyjaśniało utykanie. Na widok takiego osobnika należało więc oddalić się jak najszybciej, a jeśli się nie dało – przynajmniej odwrócić wzrok. Sześcioletnia Joanna Gryzik wzroku nie odwróciła, mało tego – ponoć podarowała staruchowi bukiecik polnych kwiatów.
Kiedy Joanna Gryzik (lub Grycik względnie – Gryczik) i Karol Godula spotkali się po raz pierwszy, był rok 1846. Od kilkunastu miesięcy dziecko było półsierotą, bo zatrudniony w zakładzie Goduli ojciec Joanny zmarł na gruźlicę. Na finansowe kłopoty matka znalazła typowe dla tamtych czasów rozwiązanie: wyeksportowała dziecko pod opiekę swojej przyjaciółki, która była służącą Karola Goduli. Godula zaś, jak to Godula – wiedział więcej niż inni i widział więcej niż inni. W sześciolatce musiał zauważyć coś wyjątkowego, bo to jej – po zaledwie dwuletniej znajomości – przypadła w udziale połowa jego spadku. Choć rok 1848 był dla Europy wyjątkowo burzliwy, w państwie pruskim bardzo dużo mówiono wówczas o sensacyjnej schedzie po Karolu Goduli. I nie tylko dlatego, że była ogromna: obejmowała 40 kopalń węgla kamiennego, 9 zakładów wydobywczych galmanu, 3 huty cynku, 2 miliony talarów w złocie, kolejne ciężkie miliony w papierach wartościowych oraz potężne majątki ziemskie. Sensację stanowiło przekazanie 50 tysięcy talarów do podziału na wszystkich pracowników zakładów Goduli. Wszystkich – od nocnego stróża i stajennego, aż po najważniejszego dyrektora. Jedyna rodzina zmarłego – dzieci jego siostry, miały zadowolić się dwustoma tysiącami funtów. Najbardziej sensacyjna część dokumentu głosiła, iż połowę życiowego dorobku Karola odziedziczy sześcioletnia Johanna. Testament ów śląski przemysłowiec kazał sporządzić na dzień przed swoją śmiercią: nie ma chyba lepszego sposobu, by utrwalić swój wizerunek czarownika.
Wśród prawników mających zadbać o wykonanie testamentu w części dotyczącej Joanny znalazł się Maksimilian Scheffler i to jemu przypadła w udziale rola obrońcy królewny Śnieżki. Scheffler konsekwentnie realizował plan Godulli – dbał o wykształcenie dorastającej dziewczyny i doprowadził – po 10 latach od śmierci Karola – do nadania jej tytułu hrabiny Gryzik von Shomberg – Godula. Zapis testamentowy mówił wyraźnie, iż w przypadku bezpotomnej śmierci Gryzikówny cały jej majątek trafić ma do wspomnianych siostrzeńców. Urażeni decyzją wuja siostrzeńcy Goduli najpierw starali się podważyć testament, później zaś – sprzedali swoje roszczenia spadkowe. Z czasem pojawiło się też coś, co dziś moglibyśmy nazwać groźbami karalnymi. W taki sposób Joanna stała się Śnieżką żyjącą w stałym zagrożeniu. Zatrutego jabłka udało się jednak uniknąć i pod koniec tego samego roku (1858), w którym otrzymała ona tytuł hrabiny, stanęła na ślubnym kobiercu.
Jeśli ktoś w związku tym zasługiwał na miano Kopciuszka, to raczej był nim Hans Ulryk Schaffgotsch. Ród Schaffgotschów reprezentował co prawda bardzo starą arystokrację, bo liczni de Schoff obecni są w wielu dokumentach już w XII wieku na obszarze Łużyc, Turyngii, Miśni oraz Śląska. Pieczętujący się herbem owcy (das Schaf) Hans Ulryk rodowej fortuny jednak nie ujrzał, bo odziedziczył ją ktoś inny. Dla skromnego porucznika regimentu huzarów małżeństwo z bogatą protegowaną Godulli było typowym dla tamtych czasów mezaliansem łączącym herb z pieniędzmi. Joanna od kilku miesięcy swój herb (krzyżowany pyrlik i żelazko – narzędzia używane przez górników) już miała, ale związek z Schaffgotschem otwierał szeroko drzwi wiodące na salony. A jednak była to prawdziwa miłość, a także początek długiego, harmonijnego, zgodnego i szczęśliwego małżeństwa. Już w rok po ślubie urodziło się pierwsze z czwórki dzieci – Hans Karol, który swoje drugie imię otrzymał po Godulli. W 1865 roku uznano Joannę za pełnoletnią, przez co uzyskała prawo do zarządzania swoim majątkiem. I dopiero w tym miejscu całej historii okazało się, że stary Karl prawidłowo ocenił sześcioletnią dziewczynkę. Joanna idealnie wyczuwała rynkowe koniunktury w ciężkim przemyśle i w stanowczy, przemyślany sposób zarządzała swoim imperium. Potrafiła przewidzieć spadek zainteresowania cynkiem, na którym jej mentor zrobił pieniądze, znaczną część inwestycji przeniosła więc na to, co miało przyszłość – węgiel kamienny. Gdy w 1910 roku Johanna Gräfin von Schaffgotsch udała się na wieczny spoczynek, okazało się, że odziedziczoną fortunę udało się jej kilkukrotnie powiększyć.
Górnośląska dynastia Schaffgotschów rozwijała się dynamicznie wchodząc w kolejne związki z pruską arystokracją; dla przykładu: wnuk Joanny – Hans Ulryk ożenił się z Zofią Henckel von Donnersmarck. A potem przyszedł rok 1945 i przyniósł ostateczny koniec górnośląskich magnatów przemysłowych. Zostały tylko ślady na ziemi: szombierski kościół, w którym Johanna i Hans Ulryk wzięli ślub i do której to świątyni rok przed swoją śmiercią hrabina Schaffgotsch sprowadziła z Wrocławia zwłoki Karla Godulli. Pozostała ruina pałacu w Kopicach, gdzie małżeństwo Schaffgotschów wiodło szczęśliwe życie i gdzie podczas przemarszu Armii Czerwonej doszło do zbezczeszczenia ich zwłok. Pozostały historyczne już zabudowania licznych kopalń zarządzanych niegdyś żelazną ręką Joanny oraz pamiątki jej charytatywnej działalności.
Centrum imperium Gryzikówny – pałac w Kopicach – od wielu lat niszczeje przechodząc metamorfozę od jednej z najwspanialszych rezydencji XIX wieku po widowiskową ruinę. Udało się jednak pięknie wyremontować tamtejsze mauzoleum rodziny. Na scenę historii wstąpił Maciej Mischok nazywany strażnikiem dziedzictwa Schaffgotschów: człowiek, który latami zbierał pamiątki związane z rodem i który niestrudzenie organizuje zbiórki czy akcje edukacyjne. Organizuje – dodajmy – z sukcesami. W 110. rocznicę śmierci Joanny (czerwiec 2020 roku) w tychże Kopicach odprawiono mszę w jej intencji. Zapowiedziano również spotkanie przedstawicieli dynastii, ale pandemia stanęła planom tym na przeszkodzie. Uroczystości z udziałem potomków Johanny mają się więc odbyć w roku następnym. Prawdziwe magiczne historie nie kończą się bowiem nigdy.