John Baildon (1772 – 1846)

Zbigniew Markowski

John Baildon

Jest w Gliwicach cmentarz, który urąga wszelkim stereotypom spokojnego miejsca wiecznego odpoczywania. Ostatniego zmarłego odprowadzono tutaj co prawda już w 1949 roku, ale nawet osoba nie znająca historii dziwnej nekropolii czuje się tutaj nieswojo. Nieswojo czuli się tu żołnierze francuskiej 46. Dywizji Strzelców Alpejskich, kiedy tydzień przed Wielkanocą 1922 roku po opuszczeniu ciężarówek ostrożnie przesuwali się między grobami. Tajemniczy meldunek mówił, iż w grobowcu górniczego starosty – Ferdynanda von Einsiedela niemiecka bojówka schowała materiały wybuchowe. Grobowiec rzucał się w oczy – był najokazalszą budowlą na całej nekropolii. Gdy Francuzi z misji rozjemczej próbowali wejść do środka, zadziałał detonator. Eksplozja zabiła dziesięciu z nich, kolejni zmarli wkrótce w szpitalu. W następnych dziesięcioleciach cmentarz przyjmował ofiary terroru hitlerowskiego, zabitych podczas ofensywy Armii Czerwonej oraz Niemców z pobliskiego obozu, którzy w 1946 roku umarli na tyfus. Później (w latach pięćdziesiątych) była akcja zacierania niemieckich nazwisk na nagrobkach, jeszcze później – wandale zniszczyli groby pozbawiając je żeliwnych czy stalowych elementów. A miało być inaczej, bo pomysłodawcy uruchomionego w 1808 roku cmentarza przeznaczyli go dla gliwickich hutników. Cmentarz Hutniczy ma jeszcze jedną, niecodzienną cechę w postaci grobu oznaczonego niespotykanym w tych okolicach nazwiskiem – spoczywa tu snem wiecznym niejaki John Baildon.

Tysiąc mil (czyli ponad 1600 kilometrów) dzieli gliwicki cmentarz od miejsca urodzenia Baildona czyli szkockiej miejscowości Larbert położonej między Glasgow a Edynburgiem. Ziemską drogę Szkota wyznaczają też daty: od 1772 do 1846 roku. Na Górny Śląsk przybył jako zaledwie dwudziestojednolatek – jako sztandarowy przykład podkradania technologii schowanej w ludzkim mózgu przez ambitne państwo pruskie. Wielka Brytania początków XIX wieku stanowiła kolebkę późniejszej globalnej industrializacji. Józef Piernikarczyk pisząc w 1936 roku dzieło o znamiennym tytule “Wpływ i udział Anglików w tworzeniu wielkiego przemysłu na Górnym Śląsku” uznał, iż Anglia była „wielką nauczycielką ludów” – brytyjskie kopalnie, huty, nade wszystko zaś – sztuka konstruowania maszyn przewyższały to, co zaprezentować mogła reszta świata. Baildon hutnictwo miał w genach, jego ojcem był ceniony inżynier metalurgii – William, pod bokiem którego od najmłodszych lat zgłębiał tajemnice przeróbki rud oraz wytopu metali. Wczesną edukację uzupełniły studia związane z hydrauliką i mechaniką, co zaowocowało doskonałymi referencjami wystawionymi przez najwybitniejszego chyba brytyjskiego inżyniera tamtych czasów – Johna Smeatona (nota bene bliskiego przyjaciela Williama Baildona).

Headhunterem młodego Johna został Fryderyk von Reden: człowiek kierujący Wyższym Urzędem Górniczym we Wrocławiu i odpowiedzialny za organizację przemysłu na Śląsku. Współpracę Redena z Baildonem Piernikarczyk opisuje jako niezwykle harmonijną – Niemiec był urodzonym planistą i teoretykiem, Szkot idealnie potrafił rozwiązywać wszystkie problemy praktyczne. Lista ich wspólnych osiągnięć jest imponująca. Pierwsze plony zebrano wiosną 1796 gdy służyć zaczął żeliwny (ważący prawie 50 ton) most w miejscowości Laasan (dziś Łażany na Dolnym Śląsku). Nad konstrukcją i wyprodukowaniem tego pierwszego na kontynencie żelaznego mostu czuwał Baildon. Jeszcze w tym samym roku – 21 września, w gliwickiej Królewskiej Odlewni Żelaza (Königlich Preussische Eisengiesserei) popłynęła surówka z opalanego koksem pieca zbudowanego pod nadzorem Baildona. I znów było to pierwsze tego typu rozwiązanie technologiczne na europejskim kontynencie. Duża część elementów użytych do zbudowania pieca pochodziła z Carron Ironworks w Szkocji – zakładu w którym pracował i którego współwłaścicielem był ojciec Johna. Z punktu widzenia państwa pruskiego Odlewnia w Gliwicach była bezcenna. Przez długie lata stanowiła jedyny zakład będący w stanie produkować armaty; dodajmy – według wzorów angielskich. To w Gliwicach światło dzienne ujrzały pierwsze egzemplarze najwyższego odznaczenia bojowego Prus – Krzyża Żelaznego.

Sześć lat później na terenie dzisiejszego Chorzowa ruszyła supernowoczesna Huta Królewska (Königshütte) – autorskie dzieło projektowe zespołu Reden – Baildon. W międzyczasie (1799) rozpoczęto budowę niespotykanego dzieła inżynierii wodnej – Głównej Kluczowej Sztolni Dziedzicznej (Hauptschlüsselerbstollen) – czternastokilometrowej podziemnej drogi wodnej kończącej się w Kanale Kłodnickim (również zaprojektowanym przez duet Reden – Baildon). Brytyjska myśl za sprawą Baildona tak mocno zakorzeniła się na Śląsku, że nie tylko pracowały tu liczne sprowadzone z Wysp maszyny, ale nawet pomiary przez długie lata prowadzono w angielskich stopach. Początek XIX wieku zastał Baidona na realizacji zadania nader prestiżowego – miał zaprojektować i przeprowadzić budowę pierwszej w Prusach maszyny parowej z przeznaczeniem dla przemysłu, a wykonanej w całości z części wytworzonych w tym kraju. Potężną machinę przetransportowano z Gliwic do Berlina, by pracowała w królewskiej wytwórni porcelany, Johna zaś – nagrodzono złotym medalem pruskiej Królewskiej Akademii Nauk.

O ile kwestie technologiczne układały się wręcz idealnie, o tyle można mieć wątpliwości co do spraw związanych z życiem codziennym. Historycy zachodzą dziś w głowę nie potrafiąc wyjaśnić tajemniczego porzucenia pracy na Śląsku przez Johna Baildona i związanego z tym wyjazdu do Berlina. Równie tajemnicze są kontakty z tworzącym się na Morawach przemysłem metalurgicznym. Być może – jak uważają niektórzy historycy – to przedsiębiorca Jan Vaclav Homolac namówił Baildona do współpracy w tamtej części Europy zaś kontrakt z państwem pruskim wymuszał tajność wielu przedsięwzięć na południu. Jak by jednak nie było, od czasu swojego ślubu w 1804 roku, John coraz częściej myślał o własnych interesach. Małżeństwo zawarł w Gliwicach, z mieszkanką tegoż miasta – Heleną Galli, córką zamożnego kupca i przedsiębiorcy włoskiego pochodzenia. Pana Johanna Galli lokowano na czwartej pozycji najbogatszych kupców miasta. Baildonowie zamieszkali w kamienicy przy gliwickim rynku, zapewne nie bez finansowego wsparcia ze strony teścia.

Później nastąpiły wspomniane inwestycje własne: kopalnia i huta „Hohenlohe” na dzisiejszym katowickim Wełnowcu powstawały już w ramach spółki z legitymującym się książęcym tytułem Fryderykiem Ludwikiem von Hohenlohe – Ingelfingen. Mimo życia w ciągłych rozjazdach z Gliwicami nie rozstał się Baildon już nigdy. Wojny napoleońskie (które całkowicie zrujnowały karierę jego protektora i towarzysza – Redena) przetrwał na Morawach. Rok 1823 przyniósł inwestycję najważniejszą: Baildon powołał wówczas do życia spółkę zarządzającą hutą Baildon oraz (od 1838) kopalnią Waterloo. Zarobione środki John inwestował w posiadłości wiejskie (między innymi Łubie w pobliżu Pyskowic) oraz okazały dom w Gliwicach starając się dobrze prezentować jako przedstawiciel śląskiej magnaterii przemysłowej. Nic w tym dziwnego – szkocka rodzina Baildonów posługiwała się herbem z trzema liliami na srebrnym polu przedzielonymi poprzeczną belką. Historię rodu wywodzi się od roku 1150, kiedy szeryfem i głównym właścicielem dóbr w miejscowości Baildon (hrabstwo Yorkshire) był protoplasta rodu, niejaki Hugh of Baildon. John zmarł po krótkiej chorobie, otoczony powszechnym szacunkiem, zaś jego pogrzeb odprawiono niezwykle uroczyście. Na mogile przemysłowca ustawiono okazały żeliwny nagrobek. Zaszczyt posiadania pruskiego tytułu szlacheckiego spotkał dopiero syna (jednego z siedmiorga dzieci) Johna Baildona.

Wichry historii szalejące na gliwickim Cmentarzu Hutniczym wpierw nagrobek Baildona – w obawie przed grasującymi złomiarzami – wywiały w inne, bezpieczniejsze miejsce. Później jednak, w 2012 roku odnowiony z funduszy miejskiego samorządu wrócił na swoje miejsce. Sam cmentarz też już jest pod opieką – zajęło się nim Stowarzyszenie Na Rzecz Dziedzictwa Kulturowego Gliwic „Gliwickie Metamorfozy”. Ale choć przeprowadzono tam mnóstwo konserwatorskich zabiegów, mimo profesjonalnego monitoringu, mimo upływu czasu – wciąż to bardzo dziwna i niesamowita nekropolia.