Koło

Zbigniew Markowski

W kwestii nazwania roweru świat poszedł dwoma głównymi drogami, obie podkreślają ilość kół omawianego pojazdu. Nurt główny koncentruje się na kołach dwóch: stąd angielskie słowo „bicycle”, włoskie „bicicletta”, francuskie „bicyclette”, hiszpańskie „bicicleta” czy tureckie „bisiklet”. Druga ścieżka prowadzi nas w stronę nieokreślonej, lecz większej niż jedność liczby owych kół. Stąd rosyjski „wiełosiped”, łotewski „velocipeds” i słodziutki, używany w Luksemburgu oraz w niemieckojęzycznej części Szwajcarii „vélo”. Duńczycy zdecydowali się na dość ogólne „cykel”.

Niemcy odskoczyli nieco od głównego nurtu i skoncentrowali się na jednym kole – dlatego posiadają „rad”, względnie koło napędzane czyli „fahrrad”. Podobną metodę przyjęli: Czesi (u nich rower to „kolo”), Słoweńcy (również „kolo”) oraz Ślązacy ze swoim „kołem”. Metoda, co prawda jest niemiecka, ale źródłosłów słowiański – językoznawcy twór taki nazywają fałszywym przyjacielem. Koło wszach pochodzi od prasłowiańskich słów “kolo” (czyli koło) i “kolese” oznaczającego krąg, co doskonale tłumaczy podobne brzmienie u Czechów i południowosłowiańskich Słoweńców.

Choć w drugiej połowie XIX wieku polszczyzna znała zarówno pojęcie bicykla, jak i welocypedu, życie pokazało, iż możliwa jest jeszcze jedna droga. Polską drogę wyznaczyła brytyjska firma Rover i można powiedzieć, iż jest to droga wyjątkowo ciekawa. Nazwanie przedmiotu od jakiejś firmy nie przytrafia się na co dzień: zaszczytu takiego dostąpiły przedsiębiorstwa nieliczne i wyjątkowe: Adidas (bo chodzimy w adidasach), Pampers (wiadomo), Rank Xerox (bo mamy ksero). Onegdaj był jeszcze patefon firmy Pathé Freres, choć może chodziło o nazwisko braci Emila i Charlesa Pathé. Dziś Rover kojarzony jest przede wszystkim z samochodami, może niekoniecznie już brytyjskimi, bo po plajcie w 2005 roku znak towarowy należy do motoryzacyjnego giganta z Indii. Wkład w rozwój cywilizacji rowerowej Rover ma jednak bezsprzeczny, bo to on w końcowych latach dziewięćdziesiątych dwudziestego wieku wprowadził rewolucyjny model jednośladu, który po pierwsze: posiadał koła jednakowej wielkości, po drugie – miał przeniesienie napędu za pomocą łańcucha. Rover był przez to znacznie wygodniejszy niż inne konstrukcje ze świata rowerowej prehistorii.

Być może było tak, że na ziemiach polskich rower nazywano rowerem dla odróżnienia Rovera od modeli trzykołowych (welocyped) albo takich z jednym gigantycznym kołem i drugim – malutkim kółkiem podpierającym (bicykl). Mimo iż język polski wybrał rower, gdzieś w tle wspomina niemiecko – czesko – słoweńsko – śląskie koło. Jest bowiem kolarz oraz kolarstwo, które to słowa odwołują się do tego samego prasłowiańskiego źródła.

Dyskutując ze Ślązakiem o kwestiach rowerowych pamiętać należy, że po śląsku nie jeździ się „kołem” a zawsze „na kole” oraz że nie łapie się gumy tylko chyto pana. Jeśli trzeba przy pomocy pompki dodać nieco powietrza do dętki, następuje wówczas czynność plompania. W detalach sprawa wygląda jeszcze gorzej: w zależności od rejonu Śląska (a czasem nawet i od konkretnej rodziny) możemy napotkać bardzo różne słownictwo: raz bardziej, a raz mniej nasycone germanizmami. Techniki zabierania pasażera na rower są bowiem dwie: można go posadzić na rułce (na rurce), względnie na gepeku (bagażniku). Bagażnik może również przybrać nazwę gepekhaltra (gypekhaltra) albo pakynhaltra. Brymza albo bremza (od niemieckiego „bremse” – hamulec) to hamulec do tego stopnia przyjęty w mowie, iż Jerzy Obara w swojej pracy naukowej wyróżnia nawet używany gdzieniegdzie czasownik „bremzować” oznaczający hamowanie. Rowerowa kierownica również ma kilka określeń: to lyngsztanga, lynsztanga albo lynkiera. Kolarz siedzi na zicu, przed ochlapaniem chroni go szusblech (albo szuszblech – z niemieckiego „schutzblech” oznaczającego błotnik), między zębatkami znajduje się keta czyli łańcuch. Szprychy nazywane są szpajchami, jednym słowem – festiwal języka niemieckiego.

Pierwsze dziesięciolecia XX wieku (może nawet kilkanaście lat następnych) były na Górnym Śląsku prawdziwym złotym wiekiem roweru. Koło było tanie, łatwo można było je nie tylko naprawić ale i zmodyfikować. Złote rączki często przerabiały swoje rowery dodając im niewielki silnik i otwierając tym samym drogę do postępu, który przybierał formę moplika czyli motoroweru. Choć czasy się zmieniły, górnośląskie koło wraca do łask, bo wiele potrafi. Możemy nim zwiedzać industrialne okolice, wyrabiać kondycję i poszerzać towarzyskie horyzonty. Rzec można za Galileuszem – a jednak się kręci. Jak to koło.