Plac

Zbigniew Markowski

Odpowiedź na pytanie dokąd wychodzi się z domu nie jest wcale prosta. Istnieje nawet odwieczny konflikt, bo o ile mieszkańcy Małopolski tradycyjnie wychodzą „na pole”, o tyle reszta kraju udaje się „na dwór”. Zwolennicy szkoły krakowskiej argumentują, iż dwór może być szlachecki, ale to co jest poza domem nazywać należy polem. Adwersarze odpowiadają z kolei, iż pole uprawia rolnik i nic nikomu do wchodzenia na jego ziemię. Śląskie dziecko takich problemów nie ma: ono wychodzi na plac.

Choć słówko „plac” jest oczywistym germanizmem, trudno orzec czy do gwary śląskiej przyszło ze strony niemieckiej, czy też polskiej. W końcu język polski również posługuje się dokładnie tym samym słowem, również pochodzącym od źródła germańskiego „platz”. W podobną stronę poszła zresztą także Skandynawia: Szwedzi mają swój “plats”, Duńczycy – “plads”. Jeśli dodamy do tego francuskie “place” i identycznie pisane angielskie słowo oznaczające “miejsce” sprawa stanie się jasna – wszystko pochodzi od łacińskiego słowa “plaza”. Niemiecki i polski „plac” to miejsce posiadające wyznaczone granice: jak plac targowy czy plac położony wśród miejskich ulic. Górnośląskie wychodzenie na plac często nie niosło ze sobą aż tak konkretnego określenia. Ktoś wychodzący na plac mógł faktycznie być na podwórku (Niemiec powie w takiej sytuacji „hinterhof), ale równie dobrze mógł sobie pójść gdzieś dalej. Niezależnie od tego plac mógł również być bardzo konkretny i – tutaj mamy już klasyczne germanizmy – przybierać wiele postaci.

W piłkę można więc grać na szpilplacu czyli miejscu do gry: niekoniecznie od razu z liniami i bramkami, bo prawdziwemu piłkarzowi takie dodatki wcale nie są potrzebne. Szpilplac mógł być zlokalizowany w szkale (wyrobisku, gdzie wydobywano kamień budowlany), na łące pod lasem, tuż przy jakimś budynku użyteczności publicznej. Kopalnia także miała swoje place, ze sztandarowym holcplacem na czele. Tak nazywano miejsce składowania drewna niezbędnego w procesie wydobywania węgla: do początku XX wieku podziemne chodniki obudowywano właśnie drewnem, a i później surowiec ten wciąż był w użyciu. Ogromne ilości drewna trzeba było więc zebrać na specjalnym placu. Kiedy ktoś budował dom, jego parcela zamieniała się wówczas w bauplac czyli plac budowy. Inwencja słowotwórcza mieszkańców Śląska powołała również do życia słynny w latach socjalizmu szaberplac zlokalizowany w Katowicach: jak łatwo się domyślić był to plac targowy, gdzie można było kupić niemal wszystko, w tym również przedmioty nie do końca legalne. Incydentalnie można zetknąć się z pojęciem „kinderplac” oznaczającym plac zabaw dla dzieci.

Samo słówko „plac” najczęściej oznaczało jednak podwórko: obszar albo wyznaczony przez zasady urbanistyczne robotniczych osiedli, z rzędem oddzielnie wybudowanych komórek dla każdej rodziny i trzepakiem (klopsztangą) – centrum dziecięcego życia towarzyskiego. Plac w wydaniu wiejskim był centralną przestrzenią zagrody, gdzie również toczyło się życie społeczne.