Przoć

Zbigniew Markowski

Ostatnimi laty karierę zrobiła opinia, iż śląskie „przanie” (lub „przonie”) oznacza kochanie, ale sprawa aż tak prosta nie jest. Owszem – jeśli ktoś kogoś kocha, powie w gwarze „przaja ci”, ale wyrażona w ten sposób miłość będzie dość niejednoznaczna. „Przanie” bowiem to także facebookowy lajk, pozytywne nastawienie do kogoś, popieranie jakiejś osoby w jej przedsięwzięciach lub zwyczajne lubienie. Jak uczą rozliczne hasła z ulotek, gazet czy internetu: pszać można (idzie) śląskiej godce, śląskiej autonomii a nawet nieznajomemu kierowcy, który przestrzega drogowych przepisów. Zanim więc uznamy, że mieszkanka Śląska deklarująca „pszonie” nas kocha, lepiej poprzeć to jakimiś bardziej konkretnymi dowodami.

Nieco światła na znaczenie słówka rzuca jego prasłowiański rodowód w postaci „pr’j-a-ti”, co oznaczało sprzyjanie lub lubienie i z czego współczesna polszczyzna wzięła sobie „sprzyjanie”. Tuż obok ulokowało się również prasłowiańskie „pr’jazn’” oznaczające przyjaźń. Mamy więc bułgarskie, serbskie, słowackie oraz ukraińskie „priatelstwo”, mamy czeskie „přátelství”. Wydany staraniem Michała Arcta (około 1920 roku) „Słownik staropolski” podaje bardzo szeroki zakres znaczeniowy przyjaciela uznając za jego synonim słowo “przyjmiciel”. Autorzy głoszą, iż to także osoba przyjmowana w gościnę, przyjmująca w ową gościnę, ale również opiekun lub protektor.

Inny staropolski słownik, sygnowany przez Polską Akademię Nauk przyjacielem nazywa tego „kto sprzyja komuś, kto jest przyjaźnie, przychylnie usposobiony”. Staropolski „przyjaciel” był więc nieco protekcjonalny i równi sobie szlachcice nie mogli zwracać się do siebie w ten sposób: słówko zarezerwowano dla ludzi niższego stanu, których dobrze urodzony mógł (jak protektor) wspierać, ale do równoprawnej przyjaźni długa była droga. Dopiero z biegiem stuleci przyjacielski stosunek przestał opierać się na wsparciu i stał się uczuciem całkowicie demokratycznym.

W sprawie śląskiego „przania” mamy więc typowy mickiewiczowski dylemat wyśpiewany onegdaj przez Marka Grechutę: Czy to jest przyjaźń? Czy to jest kochanie? Czasem chodzi o nasyconą szacunkiem przyjaźń, co słyszymy w gawędzie Stacha Kropiciela z 1928 roku:

Chociech tam był jeno zwykłym górnikiem, alech zawsze mioł coś za sobą, boch nie dzielił nigdy zarobku ani gieltaku ze żydem za gorzoła, i takech też dzieci moje wychowoł, żodne mi ani stopą, jak rok długi do szynku nie wstąpi. A dziołchych w porządku powydowoł, i przają mi zięciowie i synowe.

Może również chodzić o miłość, co z kolei stwiedzimy u Stanisława Ligonia: „Ale my nie bydziemy się wadzić, bydziemy blank cicho siedzieć, bo my z tej sorty małżonków, co se jeszce przajemy.”

Być może miłosną istotę sprawy wyjaśnił profesor Jan Miodek w jednym z wywiadów, gdy stwierdził, iż śląskie „przonie” kładzie akcent na sprzyjanie kochanej osobie, na bycie po tej samej stronie barykady w czasie życiowych zawirowań. Może trochę w stylu piosenki Tammy Wynette – „Stand by your man”, może zgodnie z tekstem rzymskiej przysięgi małżeńskiej: “Ubi tu, Caius, ibi ego, Caia” – Gdzie ty, Gajuszu, tam i ja, Gaja. Tak zwany plebiscyt masowy dowiódł, iż „przonie” jest najpiękniejszym śląskim słowem, choć jego kariera czasem prowadzi na manowce: na przykład w stronę wadliwej konstrukcji „przoć kogoś”. To nie jest kalka z „kochania”, lecz zwrot wynikający z etymologii. Tak jak sprzyja się komuś, tak i przo się jakiejś osobie – nie w bierniku, a w dopełniaczu. Śląskie wyznanie brzmi więc „jo ci przaja” – zupełnie jak „I love you”. Choć może chodzi o przyjaźń, któż to wie?