Szklok

Zbigniew Markowski

U podhalańskich górali „szklok” jest po prostu obrazem namalowanym na szklanym podkładzie zgodnie ze zwyczajem rozpowszechnionym pod Tatrami w drugiej połowie XIX wieku. Szkloki takie widział (i dość złośliwie opisał) Witkiewicz. Choć etymologia szkloka górnośląskiego jest dokładnie taka sama, bo również jego źródłem jest wyraz „szkło”, oznacza coś skrajnie innego: to kolorowy, nieco przezroczysty (stąd może związek ze szkłem), twardy cukierek na ziemiach polskich potocznie nazywany landrynką. Szklok zakończony jest często spotykanym w śląskiej gwarze formantem – ok: podobnie jak hazok (zając), borok (biedak), brylok (osobnik noszący okulary) czy bolok (siniak, bolące miejsce).

Z owym -ok należy uważać: wielu Ślązaków ogromnie śmieszy stosowanie w tym miejscu spolszczonej końcówki – ak. Nazwę „szklaka” spotkać można na Pomorzu i części Wielkopolski, jednak opowieść o „szklakach” czy – nie daj Boże – „borakach” może na Śląsku być impulsem do bezlitosnych kpin. To samo dotyczy kopalnioka – kolejnej słodkiej galaktyki w górnośląskim wszechświecie dawnej tradycji. O ile jednak szklok jest kolorowy (żółty, pomarańczowy, zielony, czasem trafia się biały – z anyżowym posmakiem), o tyle kopalniok zawsze przypomina grudki węgla. Ma też kopalniany rodowód, bo – jak twierdzi Marek Szołtysek – sto lat temu górnicy po skończonej szychcie otrzymywali takie właśnie czarne cukierki. Najstarsze znane receptury kopalnioka wspominają o wyciągach z anyżu, melisy, dziurawca i mięty czyli ziołowych substancji o właściwościach odświeżających oddech, inhalacyjnych, bakteriobójczych oraz uspokajających. Górnikom bez wątpienia mieszkanka taka pomagała walczyć ze zgromadzonym w drogach oddechowych węglowym pyłem. Jako osobnik ceniący rodzinę nade wszystko, pracownik kopalni zabierał takie cukierki do domu, gdzie stawały się prawdziwym dziecięcym rarytasem.

Przez całe dziesięciolecia utrzymywało się na Górnym Śląsku ostre rozróżnienie między fanami szkloków i miłośnikami kopalnioków: dokładnie tak, jak w całej historii ludzkości – od podziału na zwolenników Arystotelesa i Platona aż po współczesnych fotografów wybierających albo Canona, albo Nikona. Była jeszcze sekta trzecia, która wybierała toffi zwane po śląsku kanoldami lub – w innych rejonach – mordoklejami, ci jednak należeli do zdecydowanej mniejszości. Kopalniok przychodził z gruby (kopalni), szkloka często fabrykowano samodzielnie. Z tym problemu nie było żadnego, bo Ślązacy owocowe drzewa i krzewy hodowali od zawsze, od początku XX wieku nadając uprawom tym formę zapożyczoną z Wielkiej Brytanii – pracowniczych ogródków działkowych. Maszynę do robienia szkloków można dziś obejrzeć w radzionkowskim Muzeum Chleba. Produkcja taka stanowiła rozsądny kompromis między tym, co matki chciały podać swoim dzieciom (zdrowy porzeczkowy, agrestowy czy śliwkowy sok), a tym co wchłonąć chciały same dzieci (niezdrowy zestaw cukrów).

Szklok magiczny był nie tylko z powodu swojego witrażowego wizerunku: miał całą zwyczajową otoczkę. Przechowywano go często w metalowych puszkach (biksach) po herbacie czy kawie, w bogatszych domach zaopatrywano się w specjalny pojemnik na szkloki. Landrynki przechowywane na powietrzu (zwłaszcza wilgotnym) sklejają się bowiem w nieprzyjemny sposób. Z oczywistych względów magiczna biksa stała na najwyższej półce, by małolat nie mógł sam zdecydować o słodkiej przekąsce. Cukierek był bowiem nie tylko uzupełnieniem diety, ale także nagrodą, mógł również służyć w dawnej odmianie „szlabana na net” czyli zakazowi spożywania słodkości. Gospodynie śląskie sprzed stu lat wykazywały niezwykłą kreatywność w tworzeniu prostych, tanich a nawet supertanich (tak zwanych „wojennych”) słodyczy: robiły cukierki z płatków owsianych, krem z porzeczek, tort z marchwi a nawet czekoladę na bazie mąki pszennej. Choć tamte rarytasy odeszły w niebyt, szklok – podobnie jak kopalniok – przeżywa dziś prawdziwy renesans. Firma z Pszczyny reanimowała dawną tradycję i oferuje obecnie (już w eleganckim opakowaniu) stylowe słodkości z Górnego Śląska. Co ciekawe – polska landrynka ma swoje źródła w Rosji. Jak podaje Władysław Kopaliński nazwa ta pochodzi od Fiodora Matwiejewicza Łandrina, człowieka, który w połowie XIX wieku produkował landrynki w swojej petersburskiej fabryce.